Mascara Volume Effet Faux Cils to produkt, który stał się kultowy od momentu pojawienia się na rynku w 2000 roku.
Aktualnie marka wypuściła kolejną wersję tego tuszu.
„Faux cils”, czyli „sztuczne rzęsy” swoją formułą pozwalała uzyskać pogrubienie rzęs już po jednym pociągnięciu dzięki zastosowaniu trzech polimerów o właściwościach pogrubiających, podkręcających i utrwalających. Ta mascara zwiększała objętość rzęs i nadawała im elastyczności i miękkości. Szczoteczka Volume Effet Faux Cils też była innowacyjna a mianowicie składała się z dwóch rodzajów włókien – sztywniejszych, by nanieść produkt i elastyczniejszych, by je rozdzielić.
Po 10 latach od wprowadzenia na rynek tusz zyskał nowe opakowanie i wzbogacony o nasycone czernią pigmenty skład.
W 2011 roku pojawiła się mascara Volume Effet Faux Cils Shocking, która posiadała dwustronną szczoteczkę o asymetrycznym kształcie i wielokierunkowych włóknach. Połączenie formuły „wet effect” z nową, kremową teksturą zapewniało wygładzenie i wydłużenie rzęs.
Już rok później YSL wprowadził wersję wodoodporną i gamę intensywnych kolorów. Szczoteczka zbudowana była z krótkich i sztywnych włókien ułożonych w odwróconą spiralę, co gwarantowało kontrolę przy modelowaniu rzęs. Wówczas, po raz pierwszy opakowanie ozdobiono logo YSL w niebieskim odcieniu Rive Gauche (perfum stworzonych w 1970 roku).
W 2013 roku pojawiła się Volume Effet Faux Cils Baby Doll, której szczoteczka zbudowana była z grubych, rzadko rozmieszczonych włókien gwarantujących idealne pokrycie i pogrubienie, oraz z cieńszych i gęściej ułożonych, które podkreślały nawet najcieńsze rzęsy.
W tym roku Yves Saint Laurent, na 15 urodziny produktu, lansuje nową formułę mascary Volume Effet Faux Cils, która ma zapobiegać wysychaniu produktu i nadawać nieco teatralny efekt. Tusz został wzbogacony o 4 olejki znane z właściwości pielęgnacyjnych – arganowy, z krokosza, rycynowy i ze słodkich migdałów. Taka formuła tworzy barierę zatrzymująca wilgoć i chroniącą rzęsy przed czynnikami zewnętrznymi. Jest tu też mieszanka wosków carnauba i candelilla, dzięki którym produkt idealnie pokrywa rzęsy.
Lloyd Simmonds, dyrektor kreatywny ds. makijażu YSL zaleca nakładanie mascary na podkręcone uprzednio rzęsy zaczynając od nasady w zewnętrznym kąciku. Przesuwając szczoteczką po rzęsach, wyciągając je do góry a jednocześnie na zewnątrz ruchem zygzakowatym uzyskujemy efekt ładnie rozdzielonych rzęs. Dolne rzęsy i te w wewnętrznym kąciku Lloyd Simmonds radzi malować czubkiem szczoteczki.
Kiedyś miałam podstawową wersję tej mascary. Pamiętam, że dawała dobry efekt ale niestety dość szybko wyschła, zaczęła się kruszyć.
Bardzo podoba mi się opakowanie, jego smukły kształt i połączenie dwóch odcieni złota przedzielonych logo YSL. Czysta elegancja.
Zaraz po otwarciu daje się wyczuć zapach produktu. Mamy tu do czynienia z piękną kompozycją owocowo –kwiatową. Można wyczuć mandarynkę, czarną porzeczkę, jaśmin, fiołek ale i wanilię i drewno sandałowe. Ok...., ja wyczuwam tylko mandarynke i jaśmin ;) Nie miałam ostatnio do czynienia z pachnącym tuszem i przyznam, że podoba mi się ten zabieg. Nie pamiętam, czy wersja podstawowa pachnie.
Tuszu używam od trzech tygodni i coraz bardziej się lubimy. Konsystencja jest średnio gęsta, czuć że zawiera olejki. Od pierwszej aplikacji ładnie pokrywał rzęsy, choć na początku, jak widzicie na zdjęciach, pozostawiał grudki w niektórych miejscach i trudno było je rozczesać – za szybko bowiem przylegał do nich, zapewne za sprawą olejków.
Teraz, gdy tusz trochę się „ułożył” jest dużo lepiej. Uzależniam się od tekstury, która dzięki wspomnianym olejkom ładnie otula rzęsy, nawet te najmniejsze oraz od efektu. Nie dość, że moje marne rzęsy są wyraźnie pogrubione, wydłużone i podkręcone to jeszcze są elastyczne i miękkie. Niestety po drugiej aplikacji tusze tworzą czasem… ciężką skorupę na moich cienkich rzęsach co prowadzi to tego, że podczas demakijażu łamią się one lub wypadają :/ W przypadku YSL nie ma tego problemu. Mam nadzieję, że wraz z dalszym stosowaniem będzie coraz lepiej.
Jakie są aktualnie Wasze ulubione tusze?