wtorek, 29 lipca 2014

Guerlain Météorites Aquarella i o kulkach słów kilka :)

Od czego tu zacząć? Hmm... Dzisiaj chciałam spróbować opisać produkt tyle magiczny i wzbudzający westchnienia zachwytu co trudny, bo zachwyty są przez wiele osób kompletnie niezrozumiałe.

Chodzi oczywiście o słynne Meteoryty Guerlain a konkretnie o ich letnią limitowaną wersję zwaną Aquarella.


Od razu na wstępie napiszę, że należę do tej zachwycającej się grupy.

Meteoryty powstały w 1987 roku. Tworząc je dom Guerlain nie stworzył tylko i wyłącznie specyficznego sypkiego pudru w postaci drobnych, pastelowych, pełnych blasku kuleczek ale wypromował nowy rodzaj wykończenia makijażu. Meteoryty dają nie tylko efekt matujący ale korygują drobne niedoskonałości skóry podkreślając jednocześnie jej zalety. Dzięki różowym kuleczkom uzyskamy tam gdzie trzeba efekt tzw. "bonne mine", zielone złagodzą widoczność zaczerwienień, fiołkowe złapią światło, białe rozświetlą, złote i perłowe nadadzą zdrowy blask. Tylko w formie kuleczek przy pomocy pędzla uda się uzyskać wszystkie te efekty na raz.

Meteoryty, niezależnie od wersji, dają tzw. woal, idealnie przejrzysty glow, efekt wypoczętej, jasnej skóry, który jest na tyle nieuchwytny, że wzbudzają w niektórych powątpiewające i pobłażliwe uśmieszki.

Jeśli po ich aplikacji oczekujecie widocznego w lusterku efektu, to faktycznie nie ma sensu kupować. Nikt też zapewne nie przystanie przed Wami na ulicy z otwartą z zachwytu buzią ;) Ten woal daje według mnie naturalne udoskonalenie i uwypuklenie tego co w każdej skórze warto podkreślić i naturalne ukrycie tego, co nie jest jej atutem.
Efektu Meteorytów nie da się pokazać na zdjęciu, a już na pewno nie amatorskim ale on istnieje. Nie będzie go oczywiście tak wyraźnie widać na grubej warstwie Estee Lauder DW ;)

Meteoryty to nie tylko puder ale też zapach, o którym chyba nie muszę pisać. Ja uwielbiam. Nie wietrzeje nawet po kilkudziesięciu latach. Puder mojej mamy w postaci szczątkowej nadal pachnie. Myślę, że ma dwadzieścia kilka lat - pisałam o nim i pokazywałam go już kiedyś :)


Aquarella wpisuje się w tę przedstawioną powyżej koncepcję z tym, że niedowiarki będą bardziej usatysfakcjonowane bo dzięki srebrnym kuleczkom, które się w niej znajdują efekt glow jest bardziej widoczny. To świetna propozycja na lato, by podkreślić naturalne piękno każdej cery.

Należycie do zwolenników Meteorytów czy nie wierzycie w ich efekt?




Czytaj dalej ...

czwartek, 24 lipca 2014

Kanebo Sensai Ususakura

Jestem szminko maniaczką i wciąż mnie kuszą nowe kolory, wykończenia, marki. Jednak do tej pory nie miałam żadnej pomadki Kanebo Sensai. Gdy zobaczyłam Ususakurę musiałam naprawić to niedopatrzenie ;)
Ususakura należy do linii Vibrant Cream Colour.
Opakowanie tej linii szminek jest proste, ascetyczne, takie... zwykłe.

To zwykłe opakowanie skrywa sztyft w bardzo ładnym dość chłodnym lila-różu.
Wykończenie jest kremowe i półmatowe.

Szminka jest dość trwała, tworzy równą, gładką powierzchnię na ustach. Nie nawilża jakoś szczególnie ale i nie wysusza, nie podkreśla nierówności a raczej je wypełnia dzięki swojej kremowości. Bardzo dobrze kryje i daje świetlisty, intensywny efekt.
 Macie podobny odcień w swoich zbiorach?







Czytaj dalej ...

wtorek, 22 lipca 2014

Wspomnienia z wakacji :)

Pod ostatnim postem wyraziłyście uznanie dla moich zdjęć z wakacji więc postanowiłam skopiować pomysł Agnieszki za jej zgodą :) i pokazać Wam trochę więcej migawek z mojego urlopu.


Od jakiegoś czasu mam dobry aparat i robienie zdjęć jest dla mnie prawdziwą przyjemnością. Nie pretendują one do miana profesjonalnych ale mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu.
Jak widać z pierwszej fotki, miejsce moich wakacji łatwo zgadnąć ;) Tak, byłam w Grecji a właściwie na wyspie - Rodos.
Wyspy greckie mają oczywiście inny klimat niż pełna historycznych pamiątek Grecja kontynentalna ale świetnie nadają się na wakacje z dziećmi, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że nie zobaczyło się wszystkiego co należy a jednak trochę się pozwiedzało.

Te z Was, które znają mnie trochę bliżej, wiedzą, że mam dwoje dzieci, stosunkowo małych. Moja córka ma 9 lat a syn 4. Dlatego też miejsca naszego urlopu od dłuższego czasu wybierane są "pod dzieci". Wiem, że istnieją na świecie dzieci, które od urodzenia niemalże wędrują z rodzicami po świecie i zwiedzają oraz aktywnie spędzają wakacje. Moje do nich nie należą. Nudzi je niemiłosiernie zwiedzanie, chodzenie na dłuższą metę też nie sprawia przyjemności, jeśli u celu nie ma placu zabaw lub innego małpiego gaju. Poza tym z jedzeniem też nie jest rewelacyjnie. Córa jest monotematyczna, oboje jedzą niedużo i często.
Ze względu na powyższe, zazwyczaj wybieramy takie wakacyjne lokum, w którym jest kuchnia (urlop schrzaniony z mojego punktu widzenia) lub jak w tym roku bransoletki, czyli opcję all inclusive.
Jest to ogromna wygoda bo nawet jeśli wybieramy się na całodniowe wycieczki (czasami zmuszamy dzieciaki do zwiedzania ;) po powrocie do hotelu, niezależnie od godziny, czeka na nasze pociechy jakieś jedzenie.

W tym roku, na Rodos wybraliśmy hotel położony niedaleko znanej miejscowości Lindos. Hotel duży ale zagospodarowany na dużej przestrzeni z zakwaterowaniem w głównej mierze w bungalowach. Nie miało się więc wrażenia przebywania w tzw. molochu a przestrzeni na całym terenie i w basenach było tyle, że nie odczuwało się też uciążliwej obecności dużej ilości ludzi.



Dzieci najchętniej nie wychodziłyby z basenów ;)

Jak wspomniałam, zachęcamy (czyt.zmuszamy ;) nasze dzieciaki do zwiedzania więc i tym razem wynajęliśmy samochód i nieco pozwiedzaliśmy.
Pierwszym przystankiem było malowniczo położone, jedno z najstarszych na wyspie, miasto Lindos z akropolem, na którym znajduje się zespół zabytków wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Wzgórze wznosi się 116 m nad miastem i kryje ciekawy zbiór zabytków z różnych epok. Możemy tam podziwiać znaleziska pochodzące z czasów neolitycznych jak i Bizancjum.


Droga na akropol jest przyjemna, ponieważ przebiega między straganami, zacienionymi, wąskimi uliczkami miasta. Następnie trzeba pokonać trzy poziomy schodów i przy okazji można kupić pięknie wyszywane obrusy, czy serwety porozkładane wzdłuż trasy. Leniwcy mogą wjechać na wzgórze na osiołku. Ja na osiołku zjechałam (córa nie odpuściła) i było to dość mrożące krew w żyłach doświadczenie, ponieważ osioł szedł przy samej krawędzi stromej drogi a właściciel ze stoickim spokojem pokrzykiwał co raz w moją stronę "Relax Madame!" nie przestając rozmawiać przez komórkę :)


Tuż obok Lindos znajduje się zatoka lindyjska i port św. Pawła, związany z osobą św. Pawła Apostoła, który wylądował koło Lindos podczas swoje podróży z Azji Mniejszej do Syrii. Zatoka  jest niebywale urokliwa, woda w niej jest głęboka, pełna skał i ma bajecznie zielony kolor.

Kolejnym punktem naszych wypraw była Dolina Motyli, znajdująca się z interiorze. Interior na Rodos, w przeciwieństwie do tego na Krecie, jest niezwykle zielony i barwny, dzięki rosnącym przy drogach różanecznikom, które zawsze wkurzają mnie niemiłosiernie. Zawsze przypominają mi mój wymuskany, wychuchany rododendron, który przez ostatnie 5 lat urósł może z 5cm i kwitnie półtora tygodnia w roku :/. Tam różaneczniki plenią się niczym chwasty.

Wioski są zamieszkałe, spokojne i tradycyjne ale przyjazne turystom - wszędzie można dobrze zjeść :) Polecam szczególnie wieś Psinthos, gdzie w jednej z restauracji, prowadzonej przez grecką rodzinę dostałam przepyszną grecką sałatkę, a w dodatku w takim rozmiarze, że nie sposób było ją zjeść.

Wspomniana Dolina Motyli, to rezerwat przyrody zamieszkany głównie przez ćmy niedźwiedziówki strojnisie, które wyglądają dość pospolicie gdy siedzą na drzewach, czy krzewach ale gdy rozpościerają swoje czarno-czerwone skrzydła i lecą na tle soczystej zieleni doliny wyglądają nieziemsko.
Dolina daje przyjemny chłód i schronienie od upału wyspy.
Kolejnym obowiązkowym punktem zwiedzania jest oczywiście miasto Rodos a głównie jego najpiękniejsza zabytkowa część, czyli otoczone murami Stare Miasto. Można się do niego dostać przez kilka bram w różnych częściach muru.

Ciekawa jest Ulica Rycerska, wyłożona brukiem z czasów Bizancjum. Tutaj znajdowały się koszary, kwatery joannitów. Budynki pochodzą z XIV i XVw. Ulica kończy się na placu, przy którym znajduje się imponujący Pałac Wielkich Mistrzów.
 Z przewodnika po Rodos utkwił mi w pamięci szczególnie jeden fragment: "Gdzie indziej da się zobaczyć tablicę informacyjną o zabytkach z czasów antycznych, która prowadzi do ogrodu... prywatnej willi? Zdarza się też mieć pod balkonem fragment świątyni z IV w.p.n.e, a obok rozwieszone pranie. Taka jest Grecja, szczególnie ta rozproszona na morzu." Taka jest Rodos.

Tuż przed wyjazdem wybraliśmy się jeszcze na krótki rejs by móc podziwiać wyspę z morza.
Widoki i kolor wody są niepowtarzalne. Na jednej z plaż (poniżej) kręcono ujęcia do filmu "Działa Nawarony".
Urlop zaliczam do bardzo udanych, bo udało nam się połączyć wypoczynek, kąpiele słoneczne ze zwiedzaniem.
Jednym słowem - polecam a światło do zdjęć jest fenomenalne ;)




 :)



 


Czytaj dalej ...

sobota, 19 lipca 2014

Olejek do twarzy i ciała EISENBERG, czyli wspomnienia z wakacji :)

Wracam po urlopowej przerwie. Cieszycie się? ;)

Urlop co prawda dobiegł końca ale moje wakacje nie a i przed niektórymi z Was zapewne jeszcze wyczekany odpoczynek więc dzisiejszy wpis, jak i kolejne postaram się utrzymać w letnim, słonecznym klimacie. Przynajmniej jeśli chodzi o zdjęcia :)
Pierwszy po powrocie wpis będzie gorący i promienny. Co prawda, znacie pewnie już dobrze produkt, o którym chcę napisać ale dorzucę swoje trzy grosze bo bardzo się polubiliśmy.

Otóż chcę Wam zaprezentować Olejek do twarzy i ciała z linii SUBLIME TAN marki EISENBERG.


Kolejny suchy olejek znany z innych firm? Otóż nie.

Po pierwsze jest to produkt z linii do opalania. Posiada filtr SPF, malutki bo zaledwie 6 ale jest skuteczny, gdy nasza skóra jest już opalona i chcemy chronić ją dodatkowo po kąpieli słonecznej, w ciepłe popołudnie, gdy słońce nie grzeje już tak mocno ale nadal nasze ciało jest na nie wystawione. Obecność witaminy E zapewnia dodatkową ochronę przed słonecznymi promieniami ultrafioletowymi. Osoby o ciemnej karnacji mogą stosować go po prostu do opalania. Ja, ze swoją białą jak mąka skórą, stosowałam go na  wyższą ochronę przeciwsłoneczną. Mogłam się dzięki temu delektować jego wyjątkowym zapachem.

Zapach to drugi element wyróżniający ten olejek. Bazuje na trzech uzupełniających się nutach:
- nuta tonizująca olejków cytryny, goździków, galbanum i gałki muszkatołowej;
- nuta relaksująca olejków kolendry i pomarańczy;
- nuta pobudzająca olejków paczuli i elemi.
Dodatkowo znajdziemy tu delikatną nutę jaśminu, chociaż dla mnie to ona właśnie jest najmocniej wyczuwalna. Jeśli, jak ja, nie wyobrażacie sobie zapachów, koniecznie idźcie go powąchać do perfumerii. Zapewniam, że jest wyjątkowy :)

Trzecim atutem olejku SUBLIME TAN, przynajmniej dla mnie, jest to, że nie jest typowym suchym olejkiem. Aplikując go na skórę musimy dość długo wmasowywać, żeby całkowicie się wchłonął a nawet po tych zabiegach pozostawia na skórze bardzo przyjemny, nietłusty ale wyczuwalny film, który cudnie pobłyskuje na opalonej skórze. Formuła zawiera połączenie kwasów omega-3 i omega-6 co sprawia, że olejek doskonale odpowiada wymogom skóry suchej, czyli właśnie mojej. 

Olejek ma piękną złocistą czerwono-brązową barwę, którą zawdzięcza olejowi z Lnianki. To jeden z najstarszych olejów roślinnych, nieco zapomniany a mający duże właściwości odżywcze i naprawcze. Skóra po jego zastosowaniu nabiera elastyczności, dlatego polecany jest dla skóry dojrzałej i delikatnej.

Wszystkie opisane wyżej cechy sprawiają, że Olejek SUBLIME TAN stał się moim ulubionym produktem tego lata. Poza tym już zawsze kojarzyć mi się będzie z miejscem moich tegorocznych wakacji :)



Macie swoich ulubieńców tego lata ? A może kosmetyki, które kojarzą się Wam z wakacjami?






Czytaj dalej ...

piątek, 4 lipca 2014

ARTDECO Color Lip Shine, czyli ja na to jak na lato :)

Z kolorówką ARTDECO miałam ostatnio do czynienia…. ludzie tyle nie żyją ;) A serio, to jakieś 20 lat temu, kiedy zaczynałam się malować. Bardzo lubiłam ich maleńkie cienie, takie jakby wkłady. Były świetnie napigmentowane i dobrze trzymały się na oku. Później się zesnobiłam ;)

Jednak kiedy otrzymałam zaproszenie na warsztaty makijażu z ARTDECO bardzo się ucieszyłam. To było jak powrót do młodości. Niestety choróbsko nie pozwoliło mi w nich uczestniczyć ale ucieszyłam się bardzo z kilku produktów, które mimo mojej nieobecności do mnie dotarły .

Testuję od jakiegoś czasu i muszę przyznać, że chyba niepotrzebnie się zesnobiłam w przypadku niektórych artykułów z kolorówki ARTDECO. Marka trzyma poziom.

Na pierwszy ogień poszła rzecz jasna pomadka (jestem pomadkowym szaleńcem). Posiadam kolor no 29 z linii Color Lip Shine. Jest to kremowo-żelowa szminka w ślicznym, średnio intensywnym czerwono-malinowym kolorze.



Z wiekiem bardzo polubiłam czerwień na ustach przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, do czerwonej szminki dość łatwo jest dobrać konturówkę a bez niej moje usta w szminkach nie wyglądają szczególnie ponętnie ze względu na wiek więc kredka jest moim sprzymierzeńcem od dłuższego już czasu. Po drugie, z wiekiem zaczęłam dobrze wyglądać w czerwonych szminkach. Takie mam przynajmniej wrażenie. Gdy byłam młodsza unikałam jej na ustach, bo wydawała mi się nieco wyzywająca.


Szminka jest lekka, nie obciąża ust ale jest też niezbyt trwała w związku z tym nie radzę dobierać dużo trwalszej konturówki lub często zerkać do lusterka i w razie czego nałożyć szminkę ponownie.

kolaż z przymrużeniem oka ;)

Color Lip Shine jest produktem idealnym na lato. Nie jest mocno kryjąca ale daje wyraźny kolor, który dzięki żelowej formule jest soczysty i ładnie mieni się w słońcu.

Znacie szminki ARTDECO? Może jakieś inne produkty marki?



Czytaj dalej ...

środa, 2 lipca 2014

Soin Bi-Phasé Ultra-hydratant Eisenberg, czyli lato przed nami :)

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w warsztatach z marką Eisenberg Paris, podczas których trenerka i reprezentantka marki na Polskę oraz międzynarodowa trenerka i główna kosmetolog biorąca czynny udział w tworzeniu kosmetyków Eisenberg szczegółowo i fachowo przedstawiły nam kilka produktów marki oraz udzieliły wielu cennych wskazówek jak je stosować.


Jednym z takich bardzo ciekawych i świetnych w działaniu produktów jest Intensywnie nawilżająca pielęgnacja dwufazowa SOIN BI-PHASÉ ULTRA-HYDRATANT.

Produkt poznałam jakiś czas temu, ponieważ marka Eisenberg Paris jest nie tylko marką, od której otrzymuję produkty do testów ale jej produkty należą do moich faworytów w pielęgnacji i sama też sporo kupuję.

Takim samodzielnym zakupem był swego czasu Soin Bi-Phasé.



Produkt jest bardzo ciekawy i mam wrażenie, że unikatowy na rynku kosmetycznym, ponieważ jest wielofunkcyjny i przeznaczony nie tylko dla kobiet. Soin Bi-Phasé możemy bowiem stosować na ciało, twarz i włosy. Jest świetnym kosmetykiem łagodzącym po goleniu i sprawdza się w tej roli – mąż testował.

Dlaczego dopiero teraz o nim piszę? Otóż mąż porwał butelkę z połową zawartości, zużył a ja w tzw. międzyczasie zapomniałam jak dobry to produkt.

Od producenta: „Intensywnie nawilżająca pielęgnacja dwufazowa Eisenberg została opracowana specjalnie do skóry wrażliwej i odwodnionej. Na odpowiednie efekty ma wpływ dobór 5 naturalnych olejów o właściwościach zmiękczających, odbudowujących i antyrodnikowych do twarzy i ciała. Włosy z kolei są doskonale zrewitalizowane i odżywione. Czynnik nawilżający opiera się na bazie azjatyckiej trawy Imperata Cylindrica. Ta nadzwyczajna pielęgnacja dwufazowa do twarzy, ciała i włosów zapewnia 24 godz. nawilżenia”

Produkt ten dzięki zawartości oleju z wiesiołka, męczennicy czy arganowego doskonale rewitalizuje i odżywia włosy. Możemy go stosować na włosy umyte zamiast odżywki lub na suche aby je okiełznać i wygładzić. Bardzo lubiłam to zastosowanie. Moje włosy są dość zniszczone przez częste koloryzacje. Po Soin Bi-phasé były dobrze nawilżone, lepiej się układały, ładnie odbijały światło, były wygładzone. Przy włosach przesuszonych, czyli takich, jak moje właśnie, marka proponuje 3 rytuały aplikacji:
- „aplikacja regularna: rozpylić na włosach, wmasować, aby nawilżyć i zmiękczyć, następnie delikatnie rozczesać włosy szczotką, żeby rozprowadzić produkt. Pozostawić na 15 minut, zmyć szamponem, na koniec nałożyć odżywkę, jeżeli zachodzi taka potrzeba.
- intensywna kuracja „domowe SPA”: aby poprawić wchłanianie składników aktywnych i skrócić czas aplikacji do 5 minut, rozpylić, rozczesać i przykryć włosy zwilżonym, ciepłym ręcznikiem. Zmyć szamponem, na koniec nałożyć odżywkę, jeżeli zachodzi taka potrzeba.
- aplikacja na włosy bardzo suche: przed czesaniem rozprowadzić bardzo małą ilość na całej długości włosów i końcówki.”


Wykorzystywałam w proponowany powyżej trojaki sposób.

Produkt ma konsystencję wodno-oleistą ale nielepką i nietłustą. Pierwszy raz miałam do czynienia z takową.

"Formuła kosmetyku opiera się m.in. na dobraniu i połączeniu 5 olejów naturalnym o właściwościach zmiękczających, rewitalizujących i odnawiających:
  • OLEJ Z KWIATÓW SŁONECZNIKA – jest bogaty w niezbędne nienasycone kwasy tłuszczowe, kwas linolowy oraz witaminę E. Doskonale pielęgnuje skórę, wygładza i uelastycznia. Dodatkowo ma zdolność regenerowania oparzeń słonecznych.
  • OLEJ MAKADEMIA – zawiera znaczną ilość kwasów omega-9. Wzmacnia warstwę hydrolipidową i pozwala utrzymać właściwą elastyczność i miękkość skóry.
  • OLEJ ARGANOWY - ze względu na ograniczoną dostępność, bardzo pracochłonny proces pozyskiwania oraz niezwykłe właściwości pielęgnacyjne i zdrowotne jest składnikiem zawartym w najdroższych i najlepszych kosmetykach na świecie.
  • OLEJ Z WIESIOŁKA - zawiera kwasy linolenowe, kwasy omega 3, omega 6 i omega 9, dlatego też wpływa bardzo korzystnie na odżywianie, ujędrnianie i wypełnianie zmarszczek. Oprócz tego jest również skuteczny w nawilżaniu skóry, ponieważ sukcesywnie utrzymuje odpowiedni poziom nawodnienia całego organizmu. Przy tym usuwa toksyny i chroni przed wolnymi rodnikami. Pomaga w dbaniu o włosy - stają się one lśniące, puszyste i odżywione. 
  • OLEJ Z MĘCZENNICY - ma właściwości kojące, łagodzące i poprawiające mikrokrążenie. Dzięki wysokiej zawartości flawonoidów wyciągi te wykazują się działaniem przeciwutleniającym, które przyczynia się do ochrony skóry przeciw promieniowaniu ultrafioletowemu i innym szkodliwym czynnikom zewnętrznym." 




Ponadto produkt zawiera witaminy A i E, kwas Hialuronowy, wyciąg z malin, który koi, nawilża i ujędrnia skórę a także oczywiście formułę Trio-Moléculaire®, która regeneruje, stymuluje i dotlenia skórę i jest elementem wszystkich kosmetyków Eisenberg.

Przy stosowaniu tego kosmetyku należy pamiętać, że jest on dwufazowy, dlatego przed aplikacją trzeba wymieszać obie fazy. Stosując na twarz rozpylamy go najpierw na dłoni (powstaje delikatnie musujący płyn), nakładamy na oczyszczoną skórę traktując jak serum a później aplikujemy krem lub nie. Po kąpieli lub prysznicu, rozpylamy bezpośrednio na ciało i wmasowujemy. Możemy stosować samodzielnie lub przed dalszą pielęgnacją.

Efektami, które stosując produkt zaobserwowałam było niewątpliwe nawilżenie i wrażenie napiętej, bardziej elastycznej skóry nie tylko na twarzy.

Jest to lekki, wielofunkcyjny produkt, idealny do stosowania w głównej mierze latem np. po opalaniu – złagodzi ewentualne podrażnienie słoneczne, nawilży przesuszoną skórę i włosy. Dla mnie to taki letni odpowiednik Soin Pur Eclat, o którym kiedyś już pisałam TU.

Za 100 ml produktu zapłacimy 339,00 PLN – niemało ale… Zawsze, gdy mam wydać sporą kwotę na kosmetyk zadaję sobie pytanie, czy warto. Czasami odpowiedź jest negatywna ale nie w tym przypadku. Za wspomnianą cenę mamy wielofunkcyjny i bardzo wydajny produkt, który zamknięty jest w specjalnie obmyślonym flakonie w grubego szlifowanego półmatowego szkła, by przez długi czas od otwarcia chronić jakość i skuteczność składników aktywnych.

*fragmenty napisane kursywą pochodzą w materiałów prasowych marki Eisenberg Paris 


Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast