wtorek, 31 marca 2015

Moje Trzęsienie czasu od ILUA

Trzęsienie czasu to tytuł powieści Kurta Vonneguta, która opowiada o cofnięciu się wszystkiego o 10 lat. To także nazwa serum przeciwstarzeniowego marki ILUA.


Tak jak w powieści Vonneguta serum ma cofać skutki starzenia się skóry niwelując zmarszczki.

W składzie znajdziemy skrupulatnie dobrane olejki: z opuncji figowej tzw. naturalny botoks, patagońskiej róży, oleju buriti, sacha inchi zawierający witaminy A i E, baobabu redukujący drobne linie i zapobiegający przebarwieniom, śliwki, która uelastycznia i nawilża oraz ekstraktu CO2 z wanilii płaskolistnej działający silnie antyoksydacyjnie.

Serum ma stymulować proces naturalnego powstawania kolagenu i regenerować komórki skóry, wygładzać, odżywiać i wypełniać głębokie zmarszczki.

Przeznaczone jest do każdego rodzaju skóry, w szczególności dla skóry dojrzałej i pozbawionej witalności.
 
Produkt przeznaczony jest do codziennego stosowania, na oczyszczoną i osuszoną skórę twarzy i szyi. Należy nanieść kilka kropli serum (4-5) i delikatnie, kolistymi ruchami wmasować w skórę.
Produkt trzeba przechowywać w lodówce a jego okres przydatności wynosi 6 miesięcy.
 
 
Jak wszystkie kosmetyki ILUA serum znajduje się w buteleczce ze szkła Miron, które gwarantuje świeżość i ochronę składników. Zapach przypomina nieco marcepan ale nie jest intensywny.
 
Buteleczka wyposażona jest w pipetkę, co gwarantuje higieniczność i precyzję aplikacji. Poza tym ten sposób nakładania jest także ekonomiczny, dlatego 30gr kosmetyku wystarcza na wyznaczone 6 miesięcy a nawet dłużej. Jeśli przeciągniemy nieco ten termin to myślę, że nasza skóra nie ucierpi szczególnie. Produkt dzięki przechowywaniu w lodówce nie jest narażony na wahania temperatury a co za tym idzie jest długo świeży.

Trzęsienie czasu nie ma typowej konsystencji serum jaką znam z innych marek. Jest to olejek. Kiedyś używałam podobnego produktu z Decleora ale nie miał działania serum.

Czy widzę zatem jakąś różnicę między olejkiem do twarzy a serum ILUA?

Ta różnica to działanie przciwstarzeniowe. Nie wierzę co prawda w redukcję głębokich zmarszczek ale stosując kosmetyk od 3 miesięcy zauważyłam, że moje wielokrotnie skażone myślą czoło jest gładsze ;) Przekładając z "mojego" języka na ludzki chodzi o to, że tzw. lwia zmarszczka oraz poziome bruzdy na czole są mniej widoczne. Drobne linie mimiczne także są wygładzone.

Serum jest bardzo delikatne więc nawet jeśli nałożymy je pod oczy nie podrażni. Dla mnie to bardzo istotne, bo wiele kosmetyków pod oczy mi nie służy.

Serum okazało się także ideałem dla mojej suchej skóry. Oleista konsystencja natłuszcza ale nie przetłuszcza. Na początku stosowania produkt prawie zupełnie się wchłaniał po kilku minutach. Teraz pozostaje na skórze więc nakładam mniej - 2-3 krople i taka ilość z powodzeniem wystarcza na całą twarz. Fakt, że kosmetyk nie wchłania się zupełnie moja skóra bardzo docenia. Po prostu chłonie go powoli więc rano nie wymaga natychmiastowego nawilżenia.
 
Serum wraz z kremem na noc ILUA, o którym pisałam TU stanowi bardzo zgrany duet i jeśli efekty będą nadal takie, jak dotychczas, to długo nie będę szukała innej pielęgnacji. Wierzcie mi, że dla takiego suchara jak ja niełatwo jest znaleźć ideał :/

Dzisiaj, po ponad 3 latach blogowania mogę powiedzieć, że było warto poszukiwać, testować, chociażby dlatego, żeby odkryć tę markę, czego i Wam życzę :)


 
Czytaj dalej ...

czwartek, 26 marca 2015

Giorgio Armani Flash Lacquer Pink Blush z kolekcji Maharajah

Flash Lacquer no 511 Pink Blush Giorgio Armani pochodzi z kolekcji Maharajah. Jest to błyszczyk "zapewniający długotrwały blask i czysty kolor". O kolekcji możecie poczytać u White Praline TU.


Wraz z nadejściem wiosny rzadziej używam szminek i przechodzę na błyszczyki :) Jakoś bardziej odpowiada mi o tej porze roku ich konsystencja, blask i efekt na ustach. Nawet ich nietrwałość mi nie przeszkadza, chociaż akurat w przypadku Pink Blush nie mam się do czego przyczepić.

Spośród 3 dostępnych w kolekcji kolorów wybrałam jasny, soczysty, średnio kryjący róż.


Kosmetyk daje na ustach efekt równomiernej, błyszczącej tafli i ładnie połyskuje w słońcu. Taka przyjemna landrynka ;)


Błyszczyk ma dość gęstą konsystencję ale nie jest lepki, tłusty czy klejący. Na ustach nawet cienka warstwa daje mocny, błyszczący efekt, który utrzymuje się do 2 godzin bez jedzenia i picia. Nawet kiedy już lśniąca warstwa zniknie delikatny kolor nadal jest widoczny na ustach.



Flash Lacquer Armaniego to, według mnie, ciekawy produkt na wiosnę i lato.


Czytaj dalej ...

niedziela, 22 marca 2015

Clarins Instant Light Lip Comfort Oil 01 i 02

Clarins Instant Light Lip Comfort Oil Honey i Raspberry to, według mnie, jedne z ciekawszych produktów do ust jakie ukazały się tej wiosny. Clarins połączył zalety błyszczyka i produktu pielęgnacyjnego. Moim zdaniem udało się :)


Instant Light Lip Comfort Oil ukazały się w dwóch wersjach - miodowej i malinowej. W produkcie znajdziemy olejki roślinne z orzechów laskowych, malin i organicznej jojoby, która łagodzi i regeneruje. Dodatkowo zawiera on odżywcze kwasy tłuszczowe, które chronią przed odwodnieniem pozostawiając usta miękkimi, gładkimi i pełnymi blasku.


Olejki ukazały się jako element kolekcji Garden Escape i podobno są limitowane, czyli odbyło się polowanie ;)
Za 85zł otrzymujemy 7ml produktu, który zamknięty jest w kanciastej buteleczce ze złotą zakrętką, w której osadzony jest dość duży aplikator. Produkt jest gęsty, aplikator po wyjęciu jest nim dokładnie oblepiony i nic nie ścieka. Nakładając olejek na usta trzeba nieco przycisnąć go do warg. Warstwa, którą zostaję otulone nasze usta nie jest lepka, bardziej przypomina treściwy balsam niż olej. 


Wersja miodowa nie daje koloru na ustach, nie pachnie też bardzo intensywnie miodem. Ja wyczuwam bardziej owocową nutę mirabelki. I dobrze. W przeciwnym razie, jako wielbicielka miodów mogłabym próbować go zjeść.
Wersja malinowa natomiast daje delikatną różową poświatę na wargach. Pachnie dość intensywnie owocami ale nie na tyle by mieć ochotę zlizać produkt. 
Oba olejki pięknie błyszczą na ustach.

Jeśli chodzi o komfort noszenia to jestem pod wrażeniem. Usta są autentycznie otulone produktem, który nie jest ani ciężki ani tłusty czy klejący; bardziej przypomina treściwy balsam niż olejek. Trwałość jest niezła jak na tego typu produkt, ponieważ nawet po jego zjedzeniu nadal czuć go na ustach, które pozostają mocno nawilżone lub raczej natłuszczone. Ostatnio lubię to słowo ;)

Skusiłyście się na olejki Clarins?






Czytaj dalej ...

środa, 18 marca 2015

Kosmetyki do ciała - te ciekawe i te mniej.

Pielęgnacja to mój konik od dłuższego czasu. Wynika to zapewne z wieku, z potrzeb mojej skóry ale także z przyjemości zużywania. Kolorówki, mimo szczerych chęci nie jestem w stanie zdenkować i to mnie frustruje :/

Produkty do ciała lubię na równi z pielęgnacją twarzy, choć ich działanie trudniej jest zaobserwować.
Są wśród nich takie, które lubię i do których wracam, takie które polubiłam od pierwszej aplikacji a także takie, które mnie nie zachwyciły. Dzisiaj przedstawię Wam kilka z nich. 
Od razu na wstępie zaznaczę, że nie przepadam za bogatymi, tłustymi, maślanymi produktami do ciała (co innego do twarzy, czy dłoni) mimo, że posiadam suchą skórę. Poniżej znajdziecie produkty raczej o lekkich teksturach.


SAI-SEI MINERAL DEEP MOISTURE BODY CREAM to produkt wchodzący w skład linii stworzonej przez założycielkę Space.NK Nicky Kinnaird. Markę poleciła mi Irena i po raz kolejny nie zawiodłam się na jej zdaniu.

Sai-Sei oznacza „narodziny i odnowę”. Nancy Kinnaird wpadła na pomysł stworzenia tej linii kosmetyków do ciała po wizycie w gorących bogatych w minerały źródłach Japonii.

Deep Mineral Moisture Body Cream ma zielonkawy kolor, lekką konsystencję i świeży, morski zapach, zupełnie inny niż dotąd mi znanych produktów do ciała. Na skórze daje efekt schłodzenia, co jest bardzo przyjemnym uczuciem po męczącym dniu. Produkt zawiera sód, potas, wapń, magnez, wyciąg z herbaty Uji, z ryżu, olej Tsubuki, pozyskiwany z tzw. zimowej róży. Wszystkie te składniki zapewniają długotrwałe nawilżenie.
Kosmetyk dobrze się wchłania ale pozostawia na skórze delikatny film, który mojej suchej skórze absolutnie nie przeszkadza. Jest także bardzo wydajny. Kupiłam go w zestawie z peelingiem i żelem pod prysznic za £15. Chętnie rozejrzę się za kolejnym opakowaniem.

CLARINS MASVELT BODY SHAPING CREAM to lekki krem do masażu redukujący tkankę tłuszczową. W składzie znajdziemy m.in. keratolinę, która wygładza i zmiękcza skórę, sveltonyl, który wyszczupla i pojędrnia oraz naturalny sok z liści bambusa, który drenuje skórę.
Krem ma lekką konsystencję, bardziej zbliżoną do balsamu. Zapach przypomina woń jakiegoś zboża… może owsa? Niespecjalnie mi się podoba :/ Działanie, które gwarantuje producent to wyszczuplenie, czyli zmniejszenie krągłości oraz poprawa wyglądu skóry.
Faktycznie kosmetyk likwiduje szorstkość, wygładza i przyjemnie nawilża. Nie zauważyłam natomiast ani wyszczuplenia, ani zmniejszenia cellulitu czy rozstępów, ale przyznam szczerze, że nie wierzę aby jakikolwiek kosmetyk był w stanie tak działać. Dużym plusem Masvelt jest zmiękczenie skóry, która staje się gładsza, jędrniejsza – pomarańczowa skórka jest mniej widoczna. Wydajność jest spektakularna a więc jej stosunek do ceny jest zadowalający. Za 200ml zapłacimy 219zł. Mimo tych zalet raczej do niego nie wrócę.



BATH&BODY WORKS to marka, która często gościła na moim blogu. Od momentu jej wejścia na polski rynek zdążyłam już poznać asortyment, wyrobić sobie zdanie i przyzwyczaić do kilku produktów, które uważam za ciekawe i unikalne. Jedną z linii marki, którą cenię jest AROMATHERAPY. Z tej linii natomiast bardzo lubię m.in lotion do ciała Jaśmin i Wanilia. Miałam dwa flakony. Jak większość produktów B&BW i ten wyróżnia się mocnym zapachem, który utrzymuje się długo, przy czym jaśmin jest mocno przytłumiony przez wanilię. Kosmetyki B&BW nie zachwycają składami ale moja skóra polubił ten balsam. Pięknie pachnie, jest wydajny i dobrze natłuszcza moją suchą skórę. Pozostawia na niej delikatny film i skóra potraktowana nim wieczorem jest delikatna, miękka i wygładzona cały następny dzień. Dużym plusem w moich oczach jest opakowanie z pompką i … retro design butelki. Za 149ml (amerykańskie pojemności wciąż mnie zaskakują ;) zapłacimy 49zł. Jeśli będziecie miały okazję zwróćcie uwagę na inne produkty z serii Aromatherapy – warto.

Moja relacja z kosmetykami PHENOME jest skomplikowana. Próbowałam zaprzyjaźnić się z kilkoma produktami i tak naprawdę polubiłam tylko jeden – WAKE-UP INVIGORATING SORBET. Ten energizujący produkt do ciała z werbeną i limonką ma konsystencję żelo-mleczka i cytrynowy kolor. Pięknie świeżo pachnie i dla tego zapachu m.in. skusiłam się już na 2 opakowanie. Po aplikacji odczuwam przyjemne schłodzenie. Zawiera m.in. wodę różaną, aloesową, cytrynową, ekstrakty z liści werbeny, skórki pomarańczy, sok aloesowy i oleje jojoba, makadamia i buriti. Aplikując go na skórę wyraźnie wyczuwam wodną bazę. Sorbet przyjemnie nawilża, choć nie na długo, odświeża i odpręża. Podobno powinno się go stosować latem ale moja sucha skóra nawet latem nie odczuwa długotrwałego nawilżenia tym produktem. Plus za higieniczność - opakowanie z pompką i za wydajność. Za 200ml kosmetyku trzeba zapłacić ok. 100zł. Wrócę do niego bo uzależniłam się od zapachu ;)

Jakie są Wasze ulubione mleczka, masła, balsamy do ciała?





Czytaj dalej ...

niedziela, 15 marca 2015

The Lolita MARC JACOBS BEAUTY

STYLE EYE-CON NO. 7 Plush Eyeshadow MARC JACOBS BEAUTY to palety składające się z 7 cieni o różnym wykończeniu. Znajdziemy tu kremowo-satynową formułę o dobrym nasyceniu, niezłe półmaty i średni metalik z brokatem. Paleta, którą posiadam o nazwie THE LOLITA jest bardzo dobrze skomponowana w odcieniach beżo-brązów i można nią stworzyć zarówno dzienny nudziakowy makeup jak i mocniejszy, wieczorowy.


Jak i w przypadku pozostałych produktów z MARC JACOBS BEAUTY na uwagę zasługuje opakowanie. Paleta to podłużne, obłe w kształcie puzderko w kolorze pięknej, głębokiej czerni jak polakierowany mebel. Napisałam „puzderko” bo faktycznie przypomina szkatułkę na biżuterię; posiada m.in. eleganckie srebrne zamknięcie. Dodatkowo znajduje się w czarnym etui, w którym znajdziemy także pędzelek. Paleta jest wyposażona w lusterko.


Cienie, jak wspomniałam, dają różne wykończenie. Wszystkie mają dobrą lub bardzo dobrą pigmentację ale nie wszystkie są łatwe w obsłudze i nie każdy wygląda na oku jak na swatchu naręcznym.

Kolory nie są odkrywcze, choć znajdziemy tu dwa piękne i oryginalne – pierwszy od prawej metaliczny brąz z domieszką miedzi, złota i różu oraz trzeci od prawej satynowy połyskujący róż z domieszką szampana. Cień który znajduje się w środku palety, metaliczny ciepły różo-beż ze złotem jest najtrudniejszym w obsłudze cieniem w palecie. Ma dość wyraźne drobinki, które osypują się niemiłosiernie mimo zastosowania bazy. Trzy ostatnie cienie to brązowo-czarny półmat, który średnio wypada na swatchu ale daje się łatwo blendować a kolor można budować, oraz dwa satyno-maty - przyjemny nudziakowy beż z domieszka miedzi i kremowobiały.


Łącząc te cienie po 3-4 można otrzymać naprawdę ciekawe makijaże ale czy cena 249 zł za paletę nie jest przesadzona? Moim zdaniem jest. Lepiej kupić Naked UD, no chyba, że chcemy wykonać makijaż w innych kolorach albo jesteśmy na zabój zakochane w samym Marcu Jacobsie ;) 


Czytaj dalej ...

środa, 11 marca 2015

ILUA, czyli nowe pojęcie kosmetyku selektywnego

Jakiś czas temu uczestniczyłyście wraz ze mną w tzw. Open box, czyli krótkiej fotograficznej relacji z otwierania pudełka z kosmetykami. Tytuł posta był z premedytacją prowokacyjny - „Otwieramy pudełko marzeń”. Pudełko zawierało produkty nowej polskiej marki selektywnej ILUA.



Kosmetyki selektywne powszechnie kojarzą się z luksusem, prestiżem wynikającym z renomy danej firmy, z zastosowanych wyselekcjonowanych i opatentowanych składników oraz z wysoką skutecznością. Oczywiście nie wszystkie te cechy zawsze idą ze sobą w parze. W przypadku znanych marek płacimy także za całą tzw. otoczkę marketingową.

W przypadku ILUA „selektywność” nabiera innego znaczenia. To kosmetyki ręcznie robione, na indywidualne zamówienie, w 100% naturalne, o ściśle określonym terminie przydatności, dla klienta wymagającego skutecznego działania. Dla mnie to właśnie to indywidualne podejście do każdej klientki stanowi w dużej mierze o selektywności kosmetyków ILUA. Klientka czuje się wyjątkowo już po odwiedzeniu strony internetowej, a także otwarciu przesyłki, o czym pisałam w poprzednim poście. Dzisiaj chcę opowiedzieć o wyjątkowym działaniu produktów ILUA.

Posiadam 3 produkty: masło do twarzy, krem na noc i serum.



Pierwszym kosmetykiem, na który się zdecydowałam było masło do twarzy Dom Błękitnego Mango. Nazwa tego produktu, jak i wielu innych tej marki, pochodzi z literatury. Masło wzięło swą nazwę od tytułu powieści hinduskiego pisarze Davida Davidara. Jak i pozostałe kosmetyki marki, masło znajduje się w szklanym eleganckim słoiczku z ciemnego szkła firmy Miron. To szkło działa jak naturalny filtr, który pozwala jedynie na przenikanie tych promieni słonecznych, które chronią i poprawiają jakość produktów.

Zdecydowałam się na masełko, ponieważ zgodnie z opisem ma silnie natłuszczać nawet bardzo suchą skórę. Mojej skórze, zwłaszcza zimą nie wystarcza nawilżenie, ba, nawilżenie nawet jej nie służy. Im więcej w kosmetyku wody tym gorzej się ma :(. To czego szukam zimą, to właśnie natłuszczenie, które chroni ją przed szkodliwym działaniem warunków atmosferycznych i zmianami temperatury. Dodatkowo moja skóra jest dojrzała z tendencją do zaczerwienień, brakuje jej jędrności, blasku, gładkości. Gdy jest dobrze natłuszczona staje się bardziej elastyczna, miękka, rozświetlona i mniej podrażniona.

Dom Błękitnego Mango ma bardzo zwartą, gęstą konsystencję i kolor pełnowartościowego … masła :). Pachnie oczywiście jak dojrzałe mango ale mniej intensywnie.

Główne składniki to:
masło mango - zawiera wysokie stężenie kwasu stearynowego i oleinowego. Pozostawia na skórze aksamitne uczucie gładkości. Ułatwia gojenie się niewielkich ran i podrażnień. Bardzo dobrze nawilża skórę.
masło kokum - od wieków używane w Indiach dla zmiękczenia i uelastycznienia skóry. Jest bogate w witaminę E i nienasycone kwasy tłuszczowe.
masło waniliowe - intensywnie odżywia i relaksuje skórę, to również źródło polifenoli działających silnie antyoksydacyjnie i przeciwzapalnie.
olej monoi - wonny olej wywodzący się z Tahiti, wytwarzany ręcznie według tradycyjnej receptury z kwiatów gardenii tahitańskiej, posiada właściwości nawilżające, wygładzające i zmiękczające skórę. Na skórze pozostawia jedwabisty film chroniący przed czynnikami zewnętrznymi środowiska.
olej buriti - ważne źródło karotenoidów odpowiedzialnych za pobór tlenu, zwalcza wolne rodniki, chroni skórę przed uszkodzeniem, pobudza produkcję kolagenu i elastyny.
olej babassu - wytłaczany z nasion palmy Cohune zwanej przez tubylców "Drzewem życia Majów" zmiękcza skórę, czyni ją delikatną i zabezpiecza przed działaniem niekorzystnych czynników zewnętrznych, odbudowuje warstwę lipidową skóry.
olej ze słodkich migdałów - wygładza skórę. Ma właściwości odżywcze, nawilżające, uelastyczniające oraz łagodzi podrażnienia.” 


Właśnie ten skład mnie przekonał. Masła i oleje, to to, co bardzo polubiła moja skóra.

Kosmetyk należy przechowywać w lodówce, co oprócz gwarancji świeżości i jakości ma dodatkową zaletę podczas aplikacji. Taki schłodzony produkt, delikatnie rozgrzany w dłoniach przed nałożeniem sprawia, że moja skóra odczuwa swoisty zastrzyk energii. Masełko, mimo gęstej konsystencji dobrze się rozprowadza i wbrew podobieństwu do spożywczego masła nie daje „tłustego” efektu. Na twarzy zamienia się jakby w gęsty mus. Przez pierwsze trzy tygodnie stosowania moja skóra chłonęła je całkowicie, co świadczyło o tym , jak bardzo była przesuszona. Po tym czasie pozostawał na niej delikatny film, który jednak absolutnie nie był niekomfortowy. Masełka używałam na dzień, pod makijaż i mimo stosowania dość bagatych podkładów nic nie spływało, nie warzyło się. Moja skóra wyglądała na zdrowo nawilżoną, rozjaśnioną i chyba młodszą. Niektóre z Was zauważyły to, gdy prezentowałam na blogu paletę Kevyna Aucoin TU. Ten blask, może nieco zbyt ewidentny ale według mnie nienachalny zawdzięczam właśnie pielęgnacji ILUA.

Jedynym mankamentem jaki widzę w masełku jest jego pojemność w stosunku do okresu przydatności. Za 280zł. otrzymujemy 100g produktu. Nie udało mi się go zużyć w ciągu wyznaczonego 2,5 miesiąca. Nie ma jednak tragedii, ponieważ jako naturalny kosmetyk może zostać wykorzystany do innych partii ciała. Ja zastosowałam je do ciała. Świetnie się sprawdziło.


Drugim kosmetykiem ILUA, który wybrałam jest krem na noc Lady in Red (od tytułu pięknej piosenki Chrisa de Burgha). Krem przeznaczony jest dla kobiet po 30-tce, ma działać przeciwzmarszczkowo i walczyć z innymi objawami starzenia się skóry. Krem łączy składniki pochodzące z komórek wąkroty azjatyckiej i nowozelandzkiej paproci drzewiastej o silnym działaniu przeciwstarzeniowym, regenerującym i przeciwzmarszczkowym.

Masełko do twarzy i krem na noc


Znajdziemy tu też esencjonalne ekstrakty z wanilii i granatu oraz olej z opuncji figowej i patagońskiej róży, które dodatkowo intensyfikują działanie.

Dodatkowym atutem Lady in Red jest możliwość stosowania na skórę wokół oczu.

Produkt należy przechowywać w lodówce. Okres przydatności to 2,5 miesiąca a pojemność 50g.

Krem ma lekką konsystencję, malinowy kolor i zapach zapewne dzięki zastosowaniu ceramidów malinowych, które wpływają na barierę ochronną skóry, poprawiają nawilżenie skóry oraz uszczelniają barierę naskórka, dzięki czemu jest chroniona przed podrażnieniami.

Aplikacja w połączeniu z zapachem sprawia, że z autentyczną przyjemnością wyczekuję każdego wieczora. Krem jest bardzo wydajny i jeśli nie uda się go zużyć w ciągu 2,5 miesiąca można z powodzeniem stosować go na dzień. Podobnie jak w przypadku masła do twarzy zaletą kosmetyków naturalnych jest ich wielofunkcyjność.

W odróżnieniu od masła Lady in Red jest lekki, delikatny, dobrze się wchłania przy każdej aplikacji. Rano jednak budzę się z uczuciem, że skóra nie jest goła, nie biegnę do łazienki by natychmiast coś na nią nałożyć. Krem bardzo dobrze działa także na moje zaczerwienienia, wieczorem koi i łagodzi skórę, pewnie także dzięki uprzedniemu schłodzeniu. Co do redukcji zmarszczek to nie zauważyłam aby te, które mam zniknęły natomiast dzięki odżywieniu, odpowiedniemu poziomowi nawilżenia jaki daje krem moja skóra jest wygładzona, bardziej elastyczna więc optycznie zmarszczki są mniej widoczne. W opinii znajomych wygląda świeżo, młodziej i jaśniej.

O serum opowiem przy najbliższej okazji.

Jedno jest pewne – pielęgnacja ILUA zostanie ze mną na długo.



Czytaj dalej ...

sobota, 7 marca 2015

Remedy Concealer Pen MARC JACOBS BEAUTY

Już w przyszłym tygodniu, najprawdopodobniej 10 marca, marka MARC JACOBS BEAUTY pojawi się w Sephorze. 

Wśród wielu ciekawych produktów, o których już pisałam TU znajdziecie m.in. REMEDY CONCEALER PEN.


Jak można przeczytać na zdjęciu Remedy Concealer to korektor, który ma za zadanie nie tylko korygować niedoskonałości skóry pod oczami ale także usuwać oznaki zmęczenia np. po nieprzespanej nocy. Dostępnych będzie 7 odcieni  oraz jeden uniwersalny rozświetlacz i uniwersalny korektor. 


Produkt ma kształt długopisu i działa na podobnej zasadzie tzn. trzeba nacisnąć na końcówkę by go wydobyć z opakowania. Stalówka jest wykonana z metalu, który ma za zadanie chłodzić okolice pod okiem.


Kolor, który posiadam (nr 4 Late Night) nijak się ma do koloru mojej skóry, choć muszę przyznać, że po roztarciu wygląda mniej zatrważająco.


Korektor powinien sprawdzić się na skórach mieszanych i suchych, ponieważ po pierwsze jego konsystencja jest rzadka, nieco wodnista, delikatnie nawilża skórę, nie daje efektu matu i wygładza. Rozświetlenie nie jest bardzo ewidentne, określiłabym je raczej jako rozjaśnienie, taki naturalny wygląd bez mocnego krycia. Jeśli borykacie się z sińcami, silnym podkrążeniem nie sprawdzi się, nie przykryje - po prostu ładnie odbije światło. Takie jest chyba zresztą jego główne zadanie - ma niwelować oznaki zmęczenia np. po nieprzespanej nocy. Jeśli tych nocy zbierze się kilka nie poradzi sobie, moim zdaniem :)

Jest to też, według mnie, produkt raczej dla młodych osób, które nie mają jeszcze zmarszczek, ponieważ nie ukryje ich.

Podsumowując, Remedy Concealer Pen to ciekawy kosmetyk ze względu na swój design o delikatnym kryciu i raczej dla młodej skóry, która nie boryka się z uporczywymi problemami.




Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast