wtorek, 28 października 2014

Phyto Teint Eclat SISLEY

Poszukiwania podkładu idealnego zakończyłam jakiś czas temu. Przez ponad 2 lata moim ulubieńcem był Dior Capture Totale Sérum Fond de Teint, o którym pisałam tu.
Jest to idealny podkład do dojrzałej suchej skóry. 

W tym roku jednak, w lecie, moja skóra ucierpiała nieco od stosowania kremów z filtrami przeciwsłonecznymi i z początkiem jesieni zaczęłam szukać podkładu, który nie byłby tak bogaty jak Capture Totale.

Znalazłam trzy, które jak na razie zdetronizowały Diora.
Dziś opowiem o pierwszym z nich. 


Phyto Teint Eclat SISLEY to beztłuszczowy rozświetlający podkład o przedłużonej trwałości. Na rynku jest już dość długo i zdążył zaskarbić sobie sympatię. Jest to jeden z bardziej lubianych produktów marki. 


Produkt zamknięty jest w szklanej buteleczce z pompką, która dozuje idealnie tyle produktu ile potrzeba a potrzeba bardzo niewiele. Dlatego też kosmetyk dobrze rokuje jeśli chodzi o wydajność, ponieważ jak na dość treściwą konsystencję zużywa się go naprawdę niewiele na jedną aplikację.

Phyto Teint Eclat ma nawilżającą formułę i łączy właściwości produktu do makijażu z pielęgnacyjnymi dzięki zawartości naturalnych wyciągów roślinnych z lipy, melona i gardenii. Dzięki tym składnikom również pięknie delikatnie pachnie. Pielęgnacyjne produkty SISLEY mają zazwyczaj specyficzny, dość ziołowy zapach, który nie każdemu odpowiada. Ten podkład pachnie bardzo przyjemnie.

Kosmetyk stał się jednym z moich ulubieńców z kilku powodów. Przede wszystkim coraz częściej doceniam i poszukuję takich podkładów, które łączą element "kolorówki" i pielęgnacji. Phyto Teint Eclat faktycznie nawilża, nie podkreśla moich suchych skórek, jest bardzo lekki mimo swojej treściwej konsystencji. Czuję się w nim tak, jakbym miała na buzi tylko krem. Mam wrażenie, że dzięki tej zalecie sprawdzi się nie tylko na suchej skórze.
Trwa na twarzy cały dzień a kolor świetnie dopasowuje się do odcienia skóry. Kryje średnio więc przy większych niedoskonałościach raczej się nie sprawdzi. Daje, moim zdaniem, efekt naturalnej, zdrowej, wręcz idealnej skóry - trochę jak na zdjęciu z dobrym filtrem :) Jego wykończenie jest aksamitno-matowe ale nie jest to płaski efekt. 


Po lewej naga skóra, po prawej ubrana w Phyto teint Eclat :)

Bardzo dobrze się rozprowadza pędzlem, palcami a nawet jajkiem co przy Dior Capture Totale nie udawało mi się. 

Znacie produkty SISLEY
Wiecie, że to poniekąd polska marka ;) Więcej możecie poczytać tu :)



 
Czytaj dalej ...

piątek, 24 października 2014

Sposób na tuning rzęs ;)

Jest sporo metod na piękne rzęsy. Do najbardziej popularnych i stosunkowo niedrogich należą wszelkie odżywki. Kiedyś pisałam, chyba nawet na swoim blogu, że osobiście to metoda nie dla mnie. Po pierwsze każda odżywka, jakiej używałam podrażniała mi oczy, po drugie boję się nieco uzależnienia i efektu, gdy na jakiś czas ją odstawię a po trzecie i może najważniejsze, jestem mega niesystematyczna. Mam tak od czasu szkoły ;) Mimo to wyszłam na ludzi, ... chyba ;).
Dlatego też moje rzęsy są marniutkie, króciukie, na końcach jaśniutkie i generalnie niewyjściowe.

Od czasu do czasu próbuję je w związku z powyższym tuningować doraźnie.
Używam do tego celu Diorshow Maximizer Lash Plumping Serum.


Jest to wzmacniające serum do rzęs, które można stosować jako odżywkę albo jako bazę pod tusz. Stosowanie jako odżywka zakłada systematyczność więc... patrz wyżej ;) Ograniczam się zatem do tuningu doraźnego, czyli nakładam jako bazę pod tusz.

oj ;)

Produkt, jak widać, ma biały kolor. Po wyjęciu z opakowania naszym oczom ukazuje się biała silikonowa szczoteczka, która oblepiona jest białą, nieco kleistą substancją. Ta konsystencja nie jest przypadkowa, ponieważ dzięki niej serum łatwo się aplikuje. Wystarczy kilka ruchów i idealnie oblepia rzęsy, nawet te malutkie i cienkie. Ładnie wydłuża końcówki, zastygając podkręca i nieco pogrubia, choć ten efekt bardziej widoczny jest po nałożeniu mascary.

Prawe oko baza+mascara, lewe tylko mascara
Efekt nie jest powalający, bo jak wiadomo z pustego itd. ale mnie zadowala.
Rzęsy są naturalnie podkręcone, wydłużone, rozdzielone. Tusz nałożony na tę bazę nie kruszy się, jest jakby intensywniejszy w kolorze.

Serum Diora jest także bardzo wydajne. Używam ponad pół roku i nadal dość ściśle oblepia szczoteczkę.

Używacie czegoś na "porost" rzęs lub doraźnie jak ja?






Czytaj dalej ...

wtorek, 21 października 2014

Dress to kilt ESSIE, czyli szpiegowski styl na jesień

Jesienna kolekcja ESSIE PRO Dress to kilt  jest inspirowana szpiegostwem i podszyta dreszczykiem. Nazwa kojarzy mi się z bodnowską Licence to kill i chyba słusznie, bo kolory są nasycone, głębokie, eleganckie, nieco mroczne jak intrygi w znanej serii.

Posiadam dwa kolory The Perfect Cover Up określony jako "mocny pawi morski odcień" i Take it Outside - "dynamiczny, świeży szarobrązowy".

Essie należą do moich ulubionych lakierów. Mimo, że dotychczas miałam tylko te dostępne dla przeciętnego śmiertelnika, nigdy chyba żaden mnie nie zawiódł.

The Perfect Cover Up to piękna głęboka morska zieleń. Przypomina mi brabanty w moim ogrodzie ale porównanie do pawiego pióra jest jak najbardziej uzasadnione.


Kolor jest idealny na jesień, elegancki i nietuzinkowy. Nie mam niczego podobnego w swojej kolekcji.
Zmienia się w zależności od oświetlenia i współgra właściwie z każdym strojem.


Będzie to na pewno jeden z moich ulubionych lakierów tej jesieni.

Drugi lakier Take it Outside jest w odcieniu szarego brązu. Poniżej widzicie JEDNĄ warstwę :)))


To, co zasługuje na wyróżnienie tłustym drukiem to właśnie krycie. Oba lakiery kryją równomiernie, bez prześwitów już po jednej warstwie. Trwałość również jest godna podkreślenia - 5 dni bez odprysków i zmatowienia. Nie nakładałam na nie żadnego top coatu aby sprawdzić czy wersja PRO jest nią faktycznie - JEST :)

Lakiery ESSIE PRO różnią się od wersji podstawowej pędzelkiem, który jest węższy, cieńszy ale nie ma to zupełnie wpływu na aplikację. Powiedziałabym nawet, że jest wygodniejszy bo bardziej precyzyjny, ponieważ konsystencje tych lakierów są rzadsza niż wersji podstawowej. Wystarczy naprawdę niewielka ilość na pędzelku by pokryć płytkę.


Moja kolekcja Essie na dziś prezentuje się następująco :D :


Kolekcję Dress to Kilt możecie zdobyć w salonach manicure lub w internecie.


Miałyście do czynienia z ESSIE PRO?




Czytaj dalej ...

sobota, 18 października 2014

Wywiad z Patrizią Mazzitelli, główną kosmetolog EISENBERG PARIS

Niedawno odbyło się w Warszawie spotkanie, podczas którego marka EISENBERG PARIS zaprezentowała ekstrakty swoich perfum L'Art du Parfum, o których pisałam już dość obszernie (KLIK).
Nowa kolekcja składa się z 9 ekstraktów prezentowanych w luksusowym, finezyjnie ozdobionych złotem czarnych etui. Niestety nie są dostępne w Polsce. Można je natomiast kupić na stronie marki (TU). 
Jeden z nich zaprezentuję w osobnym poście, jak już się ponapawam zapachem ;)

Prezentacja była dla mnie okazją do ponownego spotkania z główną kosmetolog marki Patrizią Mazzitelli.

Chcę Was dzisiaj zaprosić na wywiad z tą pełną pasji profesjonalistką i bardzo elegancką kobietą :)




                                                     EISENBERG – JAKOŚĆ NIE ZNA KOMPROMISÓW

- Dlaczego wybrała Pani zawód kosmetologa?

Patrizia Mazzitelli: Ukończyłam liceum artystyczne i weszłam w świat makijażu teatralnego. Makijaż fascynował mnie od zawsze, a pracując przy makijażach teatralnych, zainteresowałam się kosmetykami w ogóle. Można więc powiedzieć, że jest to młodzieńcza pasja, która przerodziła się w pracę zawodową. Od makijażu przeszłam do pielęgnacji ciała. W branży pracuję już wiele lat. Oczywiście ukończyłam odpowiednie studia w tym zakresie, ponieważ chcąc pracować w pielęgnacji, trzeba mieć fachowe przygotowanie przynajmniej z zakresu biologii. Dobrze znam potrzeby skóry, różne składniki i ich działanie, a twórcą formuł jest kreator marki pan José Eisenberg i grupa ekspertów. W naszej firmie jesteśmy bardzo skupieni na dążeniu do perfekcji i badania naukowe są dla nas niezwykle ważne. Nasza formuła Trio Moléculaire jest połączeniem trzech molekuł pozostających w harmonii z potrzebami skóry. Ma ona za zadanie regenerację powierzchniową, stymulację komórek i dotlenienie skóry.

- Gdzie marka EISENBERG prowadzi swoje badania? 

Patrizia Mazzitelli: Nasz dział badawczy znajduje się w Szwajcarii. Jeśli chodzi o badania molekularne, jest to najbardziej cenione miejsce na świecie.

- Jaki według Pani jest najważniejszy etap pielęgnacji twarzy?

Patrizia Mazzitelli: Bez wątpienia jest to demakijaż i oczyszczanie. Bez dobrego demakijażu i następującego po nim oczyszczenia nie ma dobrej pielęgnacji. Żaden składnik aktywny, nawet jeśli zapłaciliśmy za kosmetyk 300€, nie zadziała na źle oczyszczonej twarzy. EISENBERG posiada w swojej ofercie produkty do demakijażu i oczyszczania dla każdego rodzaju skóry. Nasze produkty jednocześnie zmywają makijaż i oczyszczają twarz. M.in. dzięki zawartym w formule Trio Moléculaire enzymom za pomocą jednego produktu EISENBERG usuwamy pozostałości makijażu, zanieczyszczenia, które w ciągu dnia osiadły na twarzy jak i te, które wyprodukowało nasze własne sebum. Za pomocą żelu lub mleczka zarówno zmyjemy makijaż jak i oczyścimy twarz. Produkty do demakijażu EISENBERG są dodatkowo testowane oftalmologicznie, więc z powodzeniem wykonamy nimi kompletny demakijaż i oczyszczenie. W kolejnym kroku wystarczy nałożyć Lotion Tonique.
Demakijaż jest niestety często traktowany przez kobiety po macoszemu. Uważają, że można kupić jakikolwiek produkt w supermarkecie. Jest to błędem, ponieważ często te produkty zawierają bardzo podstawowe składniki, nie respektujące m.in. PH naszej skóry. To może kompletnie zmienić działanie kosmetyku pielęgnacyjnego.

- Czy według Pani ważne jest, by używać gamy kosmetyków z danej marki, linii?

Patrizia Mazzitelli: To jest bardzo istotna kwestia, z którą aktualnie się stykamy. Kobiety, czy to pod wpływem reklamy, bogatej oferty rynku, czy też indywidualnych porad konsultantek w perfumeriach często używają produktów do demakijażu z jednej marki, serum z innej, a jeszcze z innej kremu. Jest to nieprawidłowe działanie, żeby nie powiedzieć groźne. Zwłaszcza jeśli chodzi o przebarwienia. Żadna marka na świecie nie ma możliwości przetestowania swoich produktów z produktami innej. Marki znają oczywiście wzajemnie składniki, których używają, i kombinacje, jakie stosują w swoich produktach, nigdy nie są groźne dla skóry. Tym niemniej skóra osób używających produktów z różnych marek, częściej narażona jest na podrażnienia, a nawet na reakcje alergiczne ze względu na to, że składniki w kosmetykach z różnych marek mogą wchodzić ze sobą w szkodliwe interakcje. Klientki zgłaszające reakcje alergiczne to często takie, które użyły np. serum zawierające kwasy owocowe lub chemiczne z jednej marki w połączeniu z kremem zawierającym retinol lub inną bardzo aktywną substancję. Dlatego też jeśli chcemy rzeczywiście ocenić, czy produkt danej marki zadziałał na naszej skórze, ideałem byłoby stosowanie jednej marki przynajmniej w zakresie produktów najbardziej „aktywnych” jak serum, czy kosmetyki do pielęgnacji okolic oczu.
Problem przebarwień jest często zgłaszany przez klientki, a pojawia się w wielu przypadkach dlatego, że stosują one produkty fotouczulające nie zdając sobie z tego sprawy. Nie chodzi o to by być kosmetycznym fundamentalistą. Sama także czasem sięgam po kosmetyki konkurencji, by sprawdzić ich obiecywane cudowne działanie, ale zawsze wracam do mojego EISENBERGA, ponieważ wiem dokładnie, co nakładam na swoją skórę.
W marce EISENBERG każda klientka znajdzie i stworzy idealny dla siebie program pielęgnacji oparty na odpowiednich dla jej skóry oligoelementach, polipeptydach i witaminach. Na bazie produktów EISENBERG można stworzyć bardzo prosty, ale skuteczny program pielęgnacji jak i ten dla bardzo wyrafinowanych klientek, które chcą zadbać o skórę globalnie i szukają rozwiązań dla konkretnych problemów swojej skóry. Nasze produkty są pozbawione silikonu, parabenów - konsystencje i formuły są pieczołowicie dopracowywane.

- Czy właśnie ta dbałość o dobór składników odróżnia według Pani markę selektywną od massmarketowej?

Patrizia Mazzitelli: Bezsprzecznie. Wybór maksymalnie czystego składnika i jego maksymalna skuteczność determinuje oczekiwany rezultat. EISENBERG był pierwszą marką na rynku kosmetyków selektywnych, która kompletnie wyeliminowała parabeny. Poświęciliśmy na to 3 lata wytężonej pracy. Musieliśmy kompletnie zmienić formuły, zastąpić składniki, które na rynku nie były dostępne bez parabenów, składnikami naturalnymi, a wszystko w taki sposób, by uzyskać tę samą skuteczność i zachować te same konsystencje. To m.in. odróżnia nas od marek massmarketowych, a nawet od marek selektywnych, które nadal stosują parabeny. EISENBERG proponuje kosmetyki bezpieczne, odchodzi od sztucznych barwników, substancji zapachowych, czasami zastępując je naturalnymi olejkami, na przykład cytrynowym czy pomarańczowym. Nasze produkty do twarzy, ciała i włosów Pur Eclat czy Soin Bi-Phasé zawierają naturalne olejki bogate w kwasy Omega-3,6,9, które mają prawdziwie odżywcze właściwości. Porównywalne produkty z innych marek wysoko w składzie mają parafinę.
Marka EISENBERG dąży do doskonałości na każdym szczeblu. Według José Eisenberga dążenie do doskonałości jest wyróżnikiem na dzisiejszym rynku wśród koncernów kosmetycznych. Klientki dzisiaj są inteligentne, nie dają sobie niczego wmawiać, są wymagające i poszukują do skutku. EISENBERG proponuje im nie tylko kosmetyki, ale i filozofię w osobie żyjącego twórcy, który wyznaje zasadę, że jakość nie zna kompromisów. EISENBERG jest marką luksusową, ale nie z poza zasięgiem, dlatego każda klientka znajdzie w niej produkty dla siebie.

- Dziękuję za rozmowę.

Patrizia Mazzitelli: Dziękujemy, że dała się Pani zaprosić do wyjątkowego świata marki EISENBERG.

Warszawa, 7 października 2014 

Wywiad ukazał się także na stronie skinlens.pl



Czytaj dalej ...

środa, 15 października 2014

Trusted Instinct i Brooke Shields dla MAC

Czekałam na tę kolekcję... bardzo. Brooke Shields spotkała się z MAC. Moja ulubiona modelka i moja ulubiona firma kolorówkowa.

Stojąc nad makijażystką w salonie MACa zaglądałam jej przez ramię, gdy wykładała kolekcję. Oglądając zapowiedzi podobało mi się właściwie wszystko więc sapałam jej nad uchem a mój wzrok krzyczał "pospiesz się, kobieto!" ;)

Potem kilkanaście minut na swatche (mąż na ławce przed salonem miał mordercze instynkty) i ostateczny wybór - Trusted Instinct Veluxe Pearlfusion Shadows. Wielka piętnastka Gravitas, na którą ostrzyłam sobie zęby jednak ochłodziła mój zapał po swatchach.

 
To moje pierwsze cienie tego rodzaju. Mac jakiś czas temu wprowadził je do sprzedaży ale jako limitkowy freak skusiłam się na te z Brooke Shields.

Velux Pearlfusion to cienie o ciekawej formule, które mogą być aplikowane na sucho i na mokro. Mają też w założeniu bardzo dobrze się blendować.

W paletce Trusted Instinct znajdziemy 5 kolorów o dość zbliżonych do siebie odcieniach lub, jak kto woli, uzupełniających się.

cienie nałożone na sucho
Jak widać na powyższym zdjęciu część cieni w tej paletce jest dość błyszcząca, wręcz brokatowa. Nie widać tego na szczęście na powiece, ponieważ cienie faktycznie dobrze się rozcierają. Może wręcz aż za dobrze. To jest małym minusem paletki Trusted Instinct.
Po nałożeniu na powiekę nie bardzo można odróżnić kolory - wszystko staje się jedną masą; niebrzydką ale jeśli szukacie wyrazistego efektu nie osiągniecie go przy użyciu tej paletki, moim zdaniem. Być może nie umiem jej odpowiednio oswoić, jest taka opcja ;)

Paletka nadaje się świetnie do dziennego makijażu, mimo połysku. Makijaż wieczorowy też jest możliwy ale po zastosowaniu niektórych z nich na mokro.

Cienie zaaplikowane bez bazy można usunąć przy użyciu zwykłej chusteczki jednorazowej.


Trwałość na bazie jest u mnie standardowa, jak dla większości cieni MAC, czyli cały dzień, chociaż wieczorem ta jednorodność kolorystyczna makijażu jest bardziej widoczna.

Z pierwotnego zachwytu nad kolekcją Brooke Shields dla MAC pozostał zachwyt nad piękną kobietą, która nadal jest zjawiskowa.



Czytaj dalej ...

wtorek, 14 października 2014

Majorette i Bathina BENEFIT, czyli jak zatrzymać lato :)

Lato już dawno za nami, chociaż jesień jak na razie nas rozpieszcza i nie musimy zapominać o ciepełku i słońcu.
W tym duchu chciałam Wam dzisiaj przedstawić dwa kosmetyki, które towarzyszyły mi pod koniec lata a i teraz czasem po nie sięgam.
Mowa o różu w kremie Majorette i mgiełce do ciała i włosów Bathina BENEFIT.
Róż Majorette ma kremową konsystencję ale nie jest to róż-róż ;)
Można go oczywiście nałożyć samodzielnie, jeśli jest się bladą osóbką i świetnie się sprawdzi, choć nie będzie zbyt trwały. U mnie nie jest ale ja często pocieram policzki - taki tik ;)

Róż Majorette to "cream to powder booster blush" i słowo BOOSTER jest tu dość istotne.
Autentycznie pięknie podbije kolor, doda świeżości, a także utrwali nasz ulubiony róż, jeśli nałoży się go pod spód. Dla mnie to swoista baza pod róż, chociaż sam w sobie daje ładny, ciepły kolor.


Kosmetyk dobrze się aplikuje... palcami, bo przyznam, że pędzlem mi się nie udawało. Nie ma w tym żadnej wady, ponieważ konsystencja jest tak przyjemna w obsłudze, że nie można zrobić sobie nim krzywdy.
Bardzo przyjemny i, jak to u Benefit, radosny produkt :) A do tego cudnie pachnie granatem i brzoskwinią. Aż chce się polizać :D

Kolejnym moim towarzyszem w ostatnie dni lata była mgiełka do włosów i ciała Bathina.


Siłą produktu jest zapach - soczysty, cytrynowo-brzoskwiniowy z nutką śliwki oraz brak alkoholu w składzie.
Aplikuję ją tak jak inne mgiełki, czyli rozpylam przed sobą i wchodzę w ten pachnący deszcz ledwie dostrzegalnych kropelek. Przyznam, że ilekroć miałam ją na sobie moje dzieci przybiegały co chwilę, żeby wtulić nos w moje ubranie. Słodycz z domieszką cierpkości - dzieciaki to lubią. Nie tylko one zresztą. Bathina to bardzo dobra opcja zamiast perfum, które latem mogą ciężko się nosić.
Aktualnie sięgam po nią by zatrzymać lato po prostu.




Czytaj dalej ...

sobota, 11 października 2014

Hydra Beauty Nutrition CHANEL

Hydra Beauty Nutrition CHANEL to krem, który ukazał się na rynku już jakiś czas temu, bodajże w kwietniu. On i balsam do ust były uzupełnieniem linii Hydra Beauty.

Formuła Nutrition jest przeznaczona do skór suchych, wręcz odwodnionych dlatego też wzbudził moje zainteresowanie.

Jak sama nazwa wskazuje jest to w założeniu bardzo odżywczy krem. W składzie znajdziemy olej z kamelii (Camellia Alba PFA) i Blue Ginger PFA, które mają właściwości silnie nawilżające. Olej z kamelii jest znany i ceniony przez kosmetykę japońską ze względu na swoje właściwości antyoksydacyjne.  


Opakowanie jest tradycyjne wagowo, czyli 50g. Jest wykonane ze szkła, dość masywne więc czuje się je w dłoni. Lubię kosmetyki w szkle. Moim zdaniem składniki aktywne są lepiej zabezpieczone w takich opakowaniach i co za tym idzie lepiej i dłużej spełniają swoją rolę.

Konsystencja kremu jest bardzo treściwa, gęsta, zwarta ale nietłusta. Rozprowadzając produkt ma się natychmiastowe uczucie nawilżenia, jakby ta gęsta struktura uwalniała wodę pod wpływem ciepła skóry. Krem dobrze się wchłania ale pozostawia na twarzy delikatny film tak, że skóra może powoli czerpać z niego dobroczynne składniki. Mimo tego filmu dobrze spisuje się pod makijażem. Krem nie ma filtrów, zresztą Chanel odchodzi od nich w kremach, więc można go stosować zarówno na dzień jak i na noc. Nie jest to kosmetyk przeciwstarzeniowy ale nawilża tak dobrze, że dojrzała skóra staje się wygładzona i miękka.

Hydra Beauty Nutrition był ze mną od momentu wejścia na rynek, kiedy to pospieszyłam go nabyć drogą kupna i dzielnie mi towarzyszył przez ok. 3 miesiące codziennego porannego użytkowania. Stosunek wydajności do ceny jest więc zadowalający.

Na uwagę zasługuje kolor i zapach – perłowa biel idealnie współgra z nutami owocowymi.

Cena 50g - ok 250zł


Czytaj dalej ...

wtorek, 7 października 2014

Warsztaty Flawless face Laury Mercier

Niedawno magazyn Elle na swoim profilu na FB opublikował pytanie dotyczące marki Laura Mercier, stosunkowo nowej na naszym rynku. Nagrodą jaka czekała na pierwszych 6 czy 8 osób, które udzieliły prawidłowej odpowiedzi było zaproszenie na warsztaty makijażu marki.

Odpowiedziałam, wysłałam i udało się.

Ogromnie się ucieszyłam bo od momentu wejścia do Polski Laura Mercier wzbudza moje niesłabnące zainteresowanie zarówno jeśli chodzi o produkty do makijażu jak i pielęgnacji.
Warsztaty odbyły się w Douglas House of Beauty w CH Arkadia w Warszawie. Prowadził je fascynujący, energetyczny człowiek – Tomek Kozak wraz z PR manager Laury Mercier w Polsce, Martą, która także jest makijażystką, czemu dała dowód podczas warsztatów. Obecna była również szefowa działu urody oraz zastępca redaktor naczelnej Elle Marta Rudowicz.

Warsztaty zatytułowane były „Flawless face”, czyli miały za zadanie przybliżyć nam na czym polega idea, z której na świecie zasłynęła Laura Mercier. Część techniczną, podczas której same miałyśmy stworzyć efekt idealnej cery na swoich twarzach, Tomek poprzedził szeroki, barwnym i bardzo ciekawym wstępem, w którym zaprezentował postać Laury i jej osiągnięcia.
Wśród ciekawostek znalazłam informację o tym, że Laura Mercier nie jest właścicielką marki, której nazwiska użycza. Jest nią niejaka Pani Janet Gurwitch – dawna klientka, osoba na tyle zamożna, że w 1996 roku zamarzyło jej się wylansowanie nowej linii kosmetycznej. Wybrała Laurę Mercier, która stworzyła ją dla niej i nadała jej swoje nazwisko. Jest także oczywiście dyrektorem kreatywnym marki.

Drugą ciekawostką jest to, że Laura Mercier jest chyba jedną z najbardziej rozchwytywanych makijażystek gwiazd. To ona stworzyła tak bardzo charakterystyczny look Madonny z dominującą czarną kreską i czerwonymi ustami. Ona także jest odpowiedzialna za wygląd Madonny w teledysku Frozen, w którym piosenkarka zaprezentowała nowe brzmienie i który stał się chyba jej najbardziej rozpoznawalnym utworem. Sama Laura Mercier jest podobno osobą skromną i bardzo skrytą.

Koncepcja Flawless face opera się na dążeniu do ukazania idealnej cery w makijażu. Ideał dla Laury Mercier to jednak nie maska, nie ukrycie czy nawet zatuszowanie wszystkich niedoskonałości skóry a raczej wyrównanie jej w takim stopniu aby wyglądała pięknie MIMO tych niedoskonałości. Spod makijażu wykonanego kosmetykami Laury skóra ma być widoczna,  dlatego zarówno konsystencje produktów jak i kolejność ich nakładania odgrywają bardzo ważną rolę.

Podczas tych warsztatów ukułam pewną teorię na swój własny użytek :). Mianowicie tak, jak w przypadku pielęgnacji, która według mnie powinna pochodzić z jednej linii lub marki tak i kosmetyki do makijażu twarzy jak podkład, korektor punktowy, czy korektor pod oczy powinny ze sobą współgrać. Produkty Laury Mercier są bardzo przemyślane i świetnie ze sobą współpracują, nie trzeba szukać niczego innego.

Aby osiągnąć idealną cerę należy, według Laury, najpierw zadbać o odpowiednią pielęgnację a następnie nałożyć odpowiednią bazę. Laura Mercier jest z wykształcenia malarką i tak jak malarz najpierw gruntuje płótno, tak Ona radzi „zagruntować” twarz. Na takiej „podstawie” makijaż lepiej, dłużej się trzyma i dużo lepiej wygląda. W ofercie marki znajdziemy kilka różnych baz pod podkład w zależności od efektu jaki chcemy osiągnąć, czy też rodzaju naszej skóry. Wszystkie bazy są bezsilikonowe, co jest w sumie ewenementem. O wielu produktach marki pisałam już wtedy, gdy pojawiła się ona na naszym rynku. Bazy warto jest trzymać w chłodnym miejscu – odświeżą cerę i usuną opuchnięcia.

Podczas warsztatów, produktem który mnie uwiódł był Tinted Moisturiser dostępny w wielu odcieniach. To krem koloryzujący o właściwościach nawilżających i ochronnych (posiada filtr SPF 20).
Według zaleceń Laury Marcier jej podkłady i kremy koloryzujące należy nakładać specjalną gąbeczką, której kształt opracowała. Należy nałożyć te produkty na suchą gąbeczkę i aplikować na twarz ruchem tapowania.
Podobnie jest z pudrami wykończeniowymi jak Loose Setting Powder – Translucent. Należy użyć do ich aplikacji puszku Laury Velour Powder Puff, wtłoczyć puder w puszek, strzepnąć nadmiar i niejako delikatnie wklepywać w skórę.
Od razu uprzedzę ewentualne sceptyczne powątpiewanie – na tych warsztatach Tomek Kozak udowodnił mi, że akcesoria są równie ważne jak sam produkt. Nie jest to naciąganie na dodatkowe pieniądze. Gdy nałożymy w/w produkty palcami czy pędzlem osiągniemy zupełnie inny efekt od tego, jaki zamierzyła Laura.

Poza makijażem twarzy o efekcie flawless face wykonałyśmy pod czujnym okiem Tomka, Olgi i Marty także resztę makijażu nakładając róż, brązer i cienie.

Wśród produktów wartych polecenia z tej kategorii są wypiekane brązery Matte Radiance Baked Powder, linery prasowane, które aplikujemy na mokro Tightline cake eye liner oraz róże Second Skin Cheek Colour. Tomek Kozak jest, jak ja ;), zwolennikiem nakładania róży na środkową część policzka a nie na kość tuż przy uchu. Nikt się tam bowiem nie czerwieni. Najprościej jest nakładać róż uśmiechając się, wówczas robią się tzw. pućki i na nie właśnie nakładamy róż.

Warsztaty uważam za bardzo ciekawe i sporo się podczas nich nauczyłam.
Relację znajdziecie także w grudniowym lub styczniowym wydaniu Elle. Być może i moja twarz tam się znajdzie – kto wie ;)



Czytaj dalej ...

niedziela, 5 października 2014

ULTIMUNE Power Infusing Concentrate Shiseido

Nie będzie to recenzja a elementy informacji prasowej na temat produktu.

Tzw. prasówki męczą, nudzą, są wyśmiewane w blogsferze bo traktowane jako pójście po linii najmniejszego oporu.
Nie dziwię się. "Kopiuj wklej" to czasem, a ostatnio może nawet dość często, sposób na posty.
Czy jest to sposób zły?
Na pewno tak, jeśli ogranicza się do wspomnianego kopiuj wklej ale jeśli z tej informacji prasowej wybierze się te cenne to nie widzę w takim poście niczego uwłaczającego godności blogerskiej ;). Ostatecznie blogerka urodowa na równi z magazynem/stroną/portalem ma także za zadanie informować o nowościach a jak ma to zrobić bez podstawy w postaci informacji prasowej? Trudna kwestia.
Mimo to spróbuję ;)

ULTIMUNE Power Infusing Concentrate marki Shiseido to produkt, który wzbudził moje ogromne zainteresowanie od momentu, gdy wyczytałam o jego pojawieniu się na rynku.


Jest to koncentrat przywracający i utrzymujący naturalne zdolności immunologiczne skóry.
Postawił sobie wysoko poprzeczkę, ponieważ ma :
1. poprawić słabnącą odporność skóry
2. pomagać w utrzymaniu zdrowej powierzchni naskórka
3. zapobiega obniżaniu odporności wywołanemu stresem emocjonalnym
4. ujednolicić tonację skóry
2. rozświetlić i dodać skórze blasku
3. zredukować zmarszczki
4. poprawić jędrność skóry
Dodatkowo jest przeznaczony dla wszystkich typów skóry, dla każdej grupy wiekowej ale... im skóra bardziej dojrzała i osłabiona tym efekt działania ULTIMUNE jest bardziej widoczny. I na to liczę ;)
Sporo!

To co mnie zaintrygowało w informacji prasowej. to poprawa funkcj komórek Langerhansa, które słabą w wyniku oddziaływania na skórę niekorzystnych czynników zewnętrznych, procesu starzenia się oraz stresu emocjonalnego.

Komórki Langerhansa?
Komórki te stanowią od 3-8% naskórka. Wraz z innymi typami komórek współtworzą układ miejscowej odporności skóry. Stanowią one pierwszą linię obrony organizmu, wychwytując obce substancje. Mimo, że zostały odkryte ok. 150 lat temu ich pochodzenie i funkcjonowanie nadal stanowi dla naukowców zagadkę. Warto je jednak badać bo te badania mogą przyczynić się do stworzenia nowych leków na rozmaite infekcje skórne a nawet raka.

ULTIMUNE zawiera opatentowany przez Shiseido ULTIMUNE COMPLEX, który optymalizuje funkcje komórek Langerhansa. Jest to połączenie trzech składników o nazwach nic niemówiących zwykłemu śmiertelnikowi - ß-glucan, Bulgarian Rose Water oraz opatentowanego przez Shiseido składnika Aquainpool. Połączenie tych trzech składników znacząco poprawia możliwości skutecznego działania słabnących komórek.

Pomiary poziomu enzymów z użyciem ULTIMUNE COMPLEX oraz bez (testy in vitro) potwierdziły zwiększenie aktywności komórek Langerhansa o 64% z użyciem ULTIMUNE COMPLEX.

ULTIMUNE zawiera ekstrakt z liści miłorząbu japońskiego, rośliny o silnych właściwościach antyoksydacyjnych, pachnotkę oraz dziki tymianek, rośliny znane ze swoich właściwości antybakteryjnych i przeciwzapalnych.

Stosuję produkt od momentu gdy go otrzymałam, około tydzień temu. Krótko więc nic nie mogę powiedzieć o działaniu ale ponieważ efekty mają być widoczne już po 4 tygodniach więc spodziewajcie się prawdziwej recenzji po tym czasie.
To co mogę ocenić i opisać to zapach i konsystencja. Dla niektórych, ja do nich należę, aspekty bardzo ważne w produkcie pielęgnacyjnym.

Konsystencja jest lekka, nieco żelowa ale nie lepka. Produkt łatwo się wchłania i pozostawia na skórze przyjemnie uczucie nawilżenia, delikatnego chłodu i świeżości. Już po kilku pierwszych aplikacjach można odczuć gładkość skóry.


Zapach jest wyczuwalny ale bardzo przyjemny. Naukowcy Shiseido skorzystali z wielu lat badań w dziedzinie aromakologii i połączyli nuty zapachowe róży oraz lotosu o działaniu antystresowym i relaksującym. Zapach lotosu jest ponadto uznawany jako element skutecznie regenerujący i wzmacniający funkcje obronne skóry. Faktycznie ta subtelna kwiatowo-zielna nuta zapachowa działa uspokajająco dla ducha ale energizująco dla skóry.

ULTIMUNE należy stosować rano i wieczorem po oczyszczeniu i stonizowaniu skóry. Stosując z produktami typu serum, należy aplikować je jako pierwsze.

ULTIMUNE zauroczył mnie także designem butelki zaprojektowanej jako ukłon w stronę sztandarowego kosmetyku marki, esencji rewitalizującej Eudermine. Jest ona nadal sprzedawana w czerwonej szklanej butelce.

ULTIMUNE ma ultra-nowoczesny ale jednocześnie subtelnie ergonomiczny, minimalistyczny kształt. Pięknie wyważone krzywe przypominają kwiat lotosu lub kobiece ciało.

Wydaje się, że wszystkie elementy - design, zapach, konsystencja i działanie - zostały tu idealnie dopracowane i połączone w jedno. Zamierzam dociec, czy jest to ideał :)

Cena 30ml - 342 zł


Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast