poniedziałek, 29 września 2014

Sephora Trend Report - edycja jesień 2014

Od piątku do niedzieli trwała w warszawskim CH Arkadia jesienna edycja Sephora Trend Report.
Jak co roku było mnóstwo atrakcji: eksperckie konsultacje makijażowe i pielęgnacyjne, pokazy trendów w makijażu na jesień-zimę, pokazy mody na scenie przed perfumerią.

W tym roku flagowa Sephora w Arkadii zaprezentowała swoją powiększoną powierzchnię więc na ponad 670m2 oprócz marek dostępnych w stałej ofercie sieci  zmieściła się również unikalna strefa marek niszowych takich jak np.: Juliette Has a Gun, The Different Company, Atelier Cologne, l’Atelier de Givenchy.


W sobotę, 27 września, podczas kulminacyjnego show Trend Report, gość specjalny – Helen Philips, makijażystka Sephora PRO Beauty Team USA, zaprezentowała najgorętsze trendy makijażowe Sephora.


Look 1.
LINERS ARE HOT
Brwi sezonu jesiennego są gęste, grube i ekspresyjne, ale naturalne, wyczesane je do góry i podkreślone cieniami do brwi.
Czarną kredką należy zrobić szkic perfekcyjnej linii, poprowadzonej lekko ku górze. Na kredkę w celu zintensyfikowania barwy i przedłużenia trwałości makijażu nałożyć na szkic czarny, płynny liner.
Look dopełniają morelowo-łososiowe usta – absolutny hit tego sezonu.

Look 2. 
METALICZNE USTA
Oko jest wycieniowane matowym cieniem od wewnętrznego kącika do początku brwi, tak by cały ciężar cieniowania przenieść na wewnętrzna stronę oka. Linię rzęs zaznaczamy brązową, metaliczną kredką.
Usta obrysowujemy brązową konturówką, a następnie wypełniamy nią ich środek. Mocno metalicznej poświaty doda odrobina złotej kredki położona na środek ust.
Policzki podkreślone są bronzerem, a nad nim dodaj odrobinę złotego rozświetlacza (w tej roli świetnie sprawdzi się także perłowy cień do powiek.

Look 3.
SZARE SMOKEY EYE
Szarość będzie w tym sezonie bardzo modna. Powiekę wycieniowano 4 odcieniami: jasno srebrzysty cień na górnej powiece, jasnoszary mat wzdłuż załamania, jasny metaliczny w wewnętrznym kąciku. Ciemnoszarym matem wykańczamy zewnętrzny kącik oka. Obrys oka tworzy czarna kredka na dolnej powiece i grafitowy eyeliner na górnej powiece.
Szary makijaż górnej powieki równoważy niebieski akcent na dolnej – dolne rzęsy wytuszowane niebieska maskarą, a górne – czarną. Ramą do oczu są wyczesane i przyciemnione brwi.


Looki lansowane w sezonie jesień-zima przez światowe marki przedstawili także Krzysztof Nadziejewiec (Dior), Will Malherbe (Smashbox) oraz Dariusz Kotarski (Estee Lauder).

 Mnie najbardziej spodobał się look stworzony przez Estee Lauder:


Święto Sephory było także okazją do spotkania z koleżankami :) Na co dzień nie ma czasu na spotkania blogerskie :(

Czytaj dalej ...

sobota, 27 września 2014

Beach Tint Shimmer Soufflé BECCA

Beach Tint Shimmer Soufflé marki BECCA to produkt ciekawy i oryginalny, przynajmniej dla mnie.

BECCA to marka założona przez Rebeccę Morris Williams, MUA z Australii, czyli kolejną makijażystkę po przedstawionych wcześniej Charlotte Tilbury i Kevynie Aucoin.

Pani Williams, po latach pracy w zawodzie zdecydowała założyć własną markę a popchnęła ją do tego chęć znalezienia podkładu idealnego. 
Jej kosmetyki są wysoko cenione przez wizażystów na całym świecie. Są także ciężko dostępne w Polsce ;) więc jeden z nich przyleciał do mnie z Wielkiej Brytanii.

Skusiłam się, a właściwie zostałam skuszona przez Irenkę (nie wiedzieć czemu nie pisze bloga ale przeniosła się na Instagram więc tam szukajcie krótkich recenzji), na jeden z popularniejszych produktów marki a mianowicie Beach Tint w kolorze Lychee/Opal


Jest to róż w słoiczku o konsystencji sufletu, pianki lub jak kto woli żelo-musu. Produkt jest wariacją na temat tubkowych Tintów Becca. Jest połączeniem pudru, nadającego kolor, rozświetlacza i kremu by nadać idealne wykończenie.


Po odkręceniu słoiczka ma się wrażenie, że produkt jest robiony ręcznie albo przynajmniej ręcznie wkładany do opakowania. Jest to, jak widać, połączenie dwóch kolorowych musowo-żelowych substancji, które zmieszane dają na skórze piękny efekt rozświetlającego różu.


Kosmetyk jest bardzo przyjemny w aplikacji ale można jej dokonać tylko palcami. Co prawda BECCA na swojej stronie proponuje także nakładanie pędzlem ale mnie się to nie udało.
Intensywność koloru można budować a efekt jest pełen młodzieńczego blasku.

Róż jest wolny od parabenów, olejów, siarczanów, talku, jest wodoodporny i zawiera wyciąg z brązowych alg więc ma aspiracje pielęgnacyjne.

Myślę, że to nie ostatni kosmetyk tej marki w moim zbiorze. Polubiłam go i mimo, że jego letni, ciepły kolorek już nie na tę porę roku czasem jeszcze po niego sięgam :)
Czytaj dalej ...

wtorek, 23 września 2014

SISLEY Botanical Mask with Linden Blossom, sagi o maskach cz.3

Ostatnią maseczką w moim tryptyku jest SISLEY Botanical Mask with Linden Blossom.

Maska przeznaczona do każdego rodzaju skóry ale w szczególności dla skór suchych i wrażliwych.
W składzie znajdziemy wyciąg z kwiatu lipy, który ma działanie wygładzające, zmiękczające, ściągające i zamykające pory, łagodzi podrażnienia a nawet usuwa przebarwienia.


Maska ma zwartą konsystencję, jest kremowa ale nie tłusta, konsystencją przypomina maść leczniczą.
Po nałożeniu na twarz pozostawia białawą powłokę, którą po 15-20 minutach trzeba obficie zmyć wodą i twarz przetrzeć tonikiem. To nie jest ten rodzaj maski, który się wchłonie i można pozostawić ją na noc.


Zapach jest przyjemny, delikatny, ... uspokajający.

Maska należy do moich ulubionych, obok trzech wspomnianych w poprzednich wpisach (TU i TU).
Koi i redukuje przekrwienie skóry, łagodzi podrażnienia, ładnie odświeża i wygładza skórę, nadaje blasku.
Należy ją stosować 1-2 razy w tygodniu i wówczas efekty są naprawdę widoczne. Nie jest to więc natychmiastowy, spektakularny rezultat ale jeśli włączy się tę maskę do stałej pielęgnacji to na pewno szybko da się go zauważyć.
SISLEY Botanical Mask with Linden Blossom nie jest więc tak "aktywna", jak wspomniana niedawno Black Rose ale w równie skuteczny sposób spełnia obietnicę daną przez producenta.

Może najlepszą rekomendacją będzie fakt, że używała jej również moja mama, która latami zmagała się trądzikiem różowatym. To był jeden z niewielu nieleczniczych produktów, które mogła stosować.

Cena 60ml- 369zł


Czytaj dalej ...

sobota, 20 września 2014

Crème de jour SPF50 i Soin Nourrissant Intégral EISENBERG PARIS, czyli...

o tym, dlaczego warto stosować kosmetyki tej samej marki lub z tej samej linii.

Nie dlatego, że dostaje się je ze współpracy, choć wspomniane akurat z niej pochodzą, ale z zupełnie innego powodu ;)

Oba kremy, które chcę dzisiaj opisać Krem na Dzień SPF50 oraz Pełna Pielęgnacja Odżywcza marki EISENBERG PARIS wchodzą w skład linii PURE WHITE. Linii, która ma zapewnić odzyskanie jasnej i idealnej cery dzięki skutecznej ochronie przed promieniami UV i właściwej pielęgnacji korygującej procesy pigmentacji skóry. Nad tym innowacyjnym rozwiązaniem EISENBERG pracował wiele lat. PURE WHITE jest połączeniem odkryć biotechnologicznych z nadzwyczaj skutecznymi naturalnymi składnikami aktywnymi.


Słońce jest, jak wiadomo, niezbędne do funkcjonowania człowieka – wpływa korzystnie na samopoczucie, pobudza wydzielanie hormonów i umożliwia syntezę witaminy D. Jednak nadmierne bądź nieumiejętne korzystanie z kąpieli słonecznych może przynieść niepożądane skutki. Dlatego nasza skóra wymaga odpowiedniej ochrony, aby nie była narażona na przedwczesne starzenie się wywołane oddziaływaniem promieniowania UV. Crème de Jour SPF50 EISENBERG to przeciwstarzeniowy krem na dzień posiadający bardzo wysoki współczynnik ochrony SPF50, co jest ogromnym plusem, zwłaszcza latem, choć dla cer jasnych i bardzo jasnych będzie idealny i na pozostałe pory roku.

Crème de Jour SPF50 EISENBERG jest produktem dobrze nawilżającym. Dzięki połączeniu skutecznych filtrów przeciwsłonecznych najnowszej generacji i Witaminy E, która wzmacnia ich właściwości, chroni i działa antyoksydacyjnie. Wyciąg z kwiatów Stokrotki Pospolitej i Witamina C zapobiegają powstawaniu brązowych plam i pozwalają uzyskać jednolitą i rozświetloną cerę. Bardzo dobrze sprawdza się pod makijaż, ponieważ jego konsystencja jest lekka. Nie zawiera perfum ani barwników, choć ja wyczuwam delikatny cytrusowy zapach charakterystyczny dla większości produktów marki.

Duży plus za opakowanie, również typowe dla wielu produktów marki, zwłaszcza kremów – bardzo higieniczne typy airless.

Krem jest wydajny dzięki lekkiej konsystencji. Mimo, że nakładam go także na szyję i dekolt nie widzę zastraszającego ubytku. Stosunek wydajności do ceny jest więc zadowalający.

Soin Nourrissant Intégral, czyli Pełna Pielęgnacja Odżywcza jest to krem na noc z tej samej linii PURE WHITE. Jego głównym zadaniem jest regeneracja i rozjaśnienie.


Krem jest dość bogaty, ma działanie anti-age. Jego właściwości łagodzące idealnie uzupełniają codzienną pielęgnację, a właściwości korygujące przebarwienia regenerują w czasie snu nawet najbardziej zmęczoną skórę.

Moja sucha skóra bardzo go polubiła po urlopie, podczas którego była wystawiona na bardzo różne działania – promienie słoneczne, chłód wieczorów, morska bryza. Krem idealnie ją wyciszył.

Tu także znajduje się Witamina E, która zapewnia skuteczne działanie antyoksydacyjne i nawilżające, oraz wyciąg z kwiatów Stokrotki Pospolitej i Witamina C, które pozwalają odzyskać rozświetloną i jednolitą cerę.

Po aplikacji czuć delikatną powłoczkę na skórze ale nie jest to odczucie nieprzyjemne a raczej odświeżające i łagodzące.

A teraz rzecz kluczowa, czyli odpowiedź na pytanie zadane w tytule wpisu.

Linię PURE WHITE posiadam praktycznie w całości, dzięki uprzejmości marki jak i mojego pracodawcy ;) i po dłuższym czasie stosowania kilku kosmetyków faktycznie widzę obiecywane efekty. Skóra jest jaśniejsza, wypoczęta, drobne linie są mniej widoczne, przebarwienia nie były moją zmorą, jak co roku po lecie.

Tak, stosowanie kosmetyków jednej marki, zwłaszcza selektywnej nie jest lekkie dla portfela ale jeśli są efekty to wydaje mi się, że warto zainwestować. Mam wrażenie, że to trochę jak z kupowaniem oryginalnych części do samochodu, czy markowego zegarka – wszystko pasuje i współdziała.

Co sądzicie?

Crème de jour SPF50 Airless 50 ml – 409 zł
Soin Nourrissant Intégral słoik 50 ml – 569 zł
       






Czytaj dalej ...

poniedziałek, 15 września 2014

Jesienne lakiery Dior 2014

Tej jesieni Dior zasypuje nas literalnie produktami do makijażu. Ostatnio ukazała się odświeżona wersja słynnych paletek piątek 5 Couleurs a już kilka dni później kolejne nowości, czyli nowe kolory lakierów.


Pied-de-poule jest jednym z tych, które towarzyszyły pojawieniu się paletek natomiast Diorette i Spring pojawiły się zaraz po nim.

Pied-de-poule, czyli po polsku "materiał w pepitkę" to szaro-beżowy odcień. Mam lub miałam kilka podobnych z innych marek ale wiadomo, lakiery, jak i wszystko inne, starzeją się więc trzeba co jakiś czas robić czystki. Dlatego ten jesienny szaraczek trafił do mnie.


Spring, nieco zaskakujący jeśli chodzi o nazwę produktu na jesień, jest jednak odcieniem typowo jesiennym a mianowicie bakłażanowo-grafitowo-brązowym. Bardzo ciekawy kolor. Wygląda banalnie w buteleczce a na paznokciach ukazuje swój niebanalny charakter. Nie posiadam podobnego w swoim zbiorze.


Ostatnim, na który padł mój wybór, jest moja osobista gwiazda wśród jesiennych lakierowych propozycji Diora - Diorette.


Takie kolory uwielbiam jesienią. Diorette jest elegancki, klasyczny, uniwersalny.

Nie mogę nic powiedzieć na temat trwałości, zresztą przyznam, że nie tym się zazwyczaj kieruję. Gdyby to był wyznacznik, nakładałbym hybrydę ;)
To co mogę natomiast stwierdzić to wyjątkowa kremowość formuły, łatwa i szybka aplikacja i krycie po jednej warstwie z efektem połysku - nie jest to cechą charakterystyczną wszystkich lakierów Diora więc ogromny plus, według mnie. Kolory są udane, mimo że nieco powtarzalne ale na jesień trudno zaszaleć z paletą barw.
Jednym słowem polecam jeśli chcecie stworzyć małą jesienną, diorowską kolekcję - te lakiery świetnie się do tego nadają :)



Czytaj dalej ...

piątek, 12 września 2014

Charlotte Tilbury

Ostatnio naszło mnie na marki kosmetyczne niedostępne lub trudno dostępne w Polsce. Pewnie dlatego, że jestem ciekawska z natury a może i dlatego, że koleżanki blogerki z UK kuszą wciąż czymś nowym.

Tak czy inaczej, po szmince Kevyna Aucoin zapragnęłam wypróbować inną nieobecną u nas markę a mianowicie Charlotte Tilbury.
Charlotte Tilbury, jak i Kevyn Aucoin, jest makijażystką, od ponad 20 lat w branży. Kilka lat temu zdecydował wylansować własną linię kosmetyków. Był to sukces.


Jako różo i szminko maniaczka wybrałam oczywiście właśnie te produkty do przetestowania*.

Oba produkty zapakowane są w bordowo-brązowe tekturowe pudełeczka z logo marki. Kasetka zawierająca róż przypomniała mi nieco kosmetyki Yardley (kto to w ogóle pamięta ;). Szminka natomiast mieszka w złotym, karbowanym domku :)



Kolor różu z linii Cheek to Chic Swish&Pop jaki wybrałam nosi nazwę Love Glow. Składa się z dwóch podobnych odcieni.


Oba odcienie mają delikatną błyszczącą poświatę dzięki złotemu pyłkowi zatopionemu w produkcie. Ten pyłek pięknie odbija światło i daje efekt świeżości.

Róż wygląda na dość intensywny w opakowaniu i nieco mnie przeraził jego kolor, bo oczywiście wybierałam w ciemno. Na szczęście tym razem trafiłam chyba na bardzo dobre swatche bo na twarzy okazał się taki, jak oczekiwałam - delikatny i dość ciepły.

Konsystencja jest satynowa lub może raczej aksamitna w dotyku a sam produkt dobrze nabiera się na pędzel i aplikuje. Nie ma możliwości zrobienia sobie nim krzywdy bowiem nie przykleja się do twarzy a zostawia raczej woal koloru - taki delikatny, naturalny rumieniec.

Na opakowaniu znajduje się krótka instrukcja jak nabierać róż na pędzel i jak go aplikować. Otóż Charlotte Tilbury radzi najpierw nabrać na pędzel zewnętrzny odcień i delikatnie jakby obrysować nim kość policzkową aby uwypuklić jej kształt. Następnie nabrać niewielką ilość środkowego odcienia na czubek pędzla i zaaplikować punktowo na środek kości policzkowej. Na koniec wszystko zblendować.
Działa :)


Szminka, na którą padł mój wybór nie jest strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o kolor. Przynajmniej nie jest to raczej typowy jesienny odcień ;)


K.I.S.S.I.N.G Fallen from the lipstick tree to linia 10 szminek, które mają zapewnić efekt pełnych, wydatnych, ponętnych ust.
Mój kolor to Velvet Underground, czyli intensywna, rzucająca się w oczy malina z czerwonym  podtonem.

Velvet Underground, Love Glow (odcień środkowy i zewnętrzny)
To, co jest warte podkreślenia prócz koloru, to fakt, że szminka jest nie do zdarcia. Można jeść, pić, całować się (przesadzam :) i trwa na ustach.
Konsystencja jest kremowa ale zwarta, do tego stopnia, że szminkę należy nakładać precyzyjnie i ostrożnie. To nie jest produkt, którym przejedziesz po ustach stojąc w korku w samochodzie bez spojrzenia w lusterko wsteczne (swoją drogą nie znoszę, gdy kobiety to robią ;). Produkt idealnie przywiera do ust w miejscu aplikacji, nie wychodzi poza ich obrys, gdy mamy wprawną rękę, jeśli nie, nieodzowne jest użycie konturówki i pędzelka.

Tak oba produkty prezentują się na człowieku:


To moje pierwsze ale na pewno nie ostatnie produkty Charlotte Tilbury. Im dłużej oglądam jej tutoriale, tym większą mam ochotę na inne produkty. Poza tym, oficjalna strona marki jest świetnie przygotowana. Znajdziemy tam swatche produktów i krótkie filmiki video prezentujące, jak aplikować dany kosmetyk by osiągnąć zamierzony efekt.

Chyba przesadziłam z ilością zdjęć :)

*oba kosmetyki kupiłam na net-a-porter





Czytaj dalej ...

wtorek, 9 września 2014

Dior 30 Montaigne 5 Couleurs Couture colours&effects eyeshadow palette

Marka Dior jak żaden chyba inny dom mody stara się łączyć swoje kreacje modowe z kosmetycznymi.
Tak stało się i teraz.

Jesienią Dior wypuścił piękną kolekcję, w której skład weszło 11 palet 5 Couleurs, lakiery, pomadki i kolorowe balsamy do ust.

Palety uzyskały nowe tekstury, nowe opakowania i design.
Tak, jak w modowych kreacjach Dior łączy różne faktury, materiały i barwy, tak i w paletach 5 Couleurs spotkamy wielką różnorodność więc każdy na pewno znajdzie coś dla siebie.

W nowych paletach Diora mamy tradycyjnie 5 cieni o wykończeniu satynowym, perłowy, wet i matowym.

Palet jest 11:
  •  ton w ton, czyli 5 zestawów utrzymanych w zbliżonych kolorach o różnych tonacjach 
- 30 Montaigne (wym. monteń),
- Cuir-Cannage (wym. kuir-kanaż)
- Femme-Fleur (wym. famme-fler),
- Victoire (wym. viktuar)
- Tutu (wym.tutu - przy "u" robimy dzióbek  - nie mylić z instagramowym dziUbkiem ;), jakbyśmy chciały zagwizdać)
  • delikatne kontrasty; odcienie utrzymane w podobnej tonacji zostają ożywione jednym lub dwoma kontrastującymi
- Trafalgar
- Versailles (wym. Versaj)
- Carré Bleu (Kare bly)
- Jardin (żardę)
- Bar
- Pied-de-Poule (wym. Piedpul)
  • efekt wstrząsowy; odcienie utrzymane są w żywych kolorach
- Candy Choc (wym. angielska ufff ;)
- Pastel Choc (j.w)

Wymowę podałam (na ile pozwala polski system znaków) nie dlatego, że lubię się wymądrzać, choć w sumie lubię ;) ale dlatego, że ostatnio pod filmikiem Ines okazało się, że konsultantki w perfumeriach wymawiają francuskie nazwy z angielska, więc i klientki tak robią. To niby mało ważne ale skoro marka nadała takie a nie inne nazwy to po to, żeby je wymawiać tak, jak się powinno, moim skromnym lingwistyczno-belferskim zdaniem ;) Jeśli, jak mnie, wymowa nie jest Wam obojętna to po prostu wrzucajcie francuskie nazwy w tłumacza Google a usłyszycie jak powinna ona brzmieć. Francuski jest pięknym, melodyjnym językiem i zapewniam, że prawidłowa wymowa zmieni też Wasze spojrzenie na produkt ;)

Wracając do naszych baranów jak mówią Francuzi ;).
Spośród tej mnogości palet 5 Couleurs wybrałam jedną o nazwie 30 Montaigne.
Po prostu dlatego, że są to moje kolory, czyli ciepłe brązo-beże i delikatne różo-ecru.


Cienie w tej paletce mają wykończenie satynowo-perłowe, są bardzo drobno zmielone, kremowe w dotyku, nie osypują się i są bardzo dobrze napigmentowane. Nie zawsze ta ostatnia zaleta cechuje słynne piątki Diora.
Świetna pigmentacja i fakt, że kolory w paletkach są identyczne na powiece jest ogromnm atutem tej edycji diorowskich piątek.


Cienie bardzo dobrze się aplikują, trwają na powiece w niezmienionym stanie do 8 godzin. Paletka jest przemyślana, kolory, nieco "nudziakowe", dobrze się uzupełniają i makijaże nią wykonane nie są nudne. Nadaje się zarówno do delikatnych i mocniejszych makijaży.

zdjęcia w świetle dziennym
Na uwagę zasługuje również nowy design paletek. Nowe piątki są cieńsze, cienie zamknięte są w jednolitym ciemno granatowym, wręcz czarnym opakowaniu. Dołączono do nich pacynki i pacynko-pędzelek.



Nowe palety 5 Couleurs Couture colours&effects eyeshadow są według mnie jedną z ciekawszych makijażowych propozycji tej jesieni. Dobrze, że zostaną z nami na stałe.





Czytaj dalej ...

niedziela, 7 września 2014

Wrześniowe MACowe kuszenie - Artificially Wild, A Novel Romance, The Simpsons

Jak co roku we wrześniu MAC wprowadza sporo kolekcji, jakby człowiek miał mało wydatków związanych ze szkołą ;)

1 września weszło do sprzedaży aż 5 kolekcji: Studio Sculpt, Artificially Wild, A Novel Romance, The Simpsons i kolejna odsłona Viva Glam.

O ile mi wiadomo, kolekcje nie są niestety jeszcze dostępne online więc przedstawię Wam kilka produktów aby, być może, ułatwić zakup.


Jako różo maniaczka nie mogłam przejść obojętnie obok tego produktu, zwłaszcza, że dwa z proponowanych w kolekcjach róży są w moich kolorach.

Mowa o Pink Cult z kolekcji Artificially Wild i Fun Ending z A Novel Romance. Pierwszy jest powtórką z 2012 z kolekcji Jeanius i jest to chłodny róż o matowym wykończeniu a drugi jasna brzoskwinia wykończeniu satynowym.

Oba są niesamowicie kremowe, tak, że po przejechaniu palcem zostaje na powierzchni ślad. Bardzo dobrze się nakładają, efekt można budować a trwałość jest zadowalająca (do 6 godzin). Pink Cult daje świeży, młodzieńczy efekt na twarzy i nie jest płaski mimo matowego wykończenia. Czuję, że będzie to jeden z moich ulubieńców tej jesieni.
Fun Ending natomiast ma lekki satynowy shimmer, choć blisko mu do matu. To piękny, ciepły kolor, który jest jednak na tyle delikatny, że może być stosowany na różnych odcieniach skóry, moim zdaniem.


Kolejne produkty pochodzące z kolekcji A Novel Romance to coś, na co czekałam, a mianowicie kredki Fluidline Eye Pencil. Bardzo poręczna i trwała wersja popularnych słoiczkowych fluidlinów. Dostępnych jest tylko kilka kolorów w tej kolekcji ale mam nadzieję, że MAC będzie kontynuował pomysł.
Spośród 7 dostępnych kolorów wybrałam Water Willow (metaliczną zieleń) i Metropolis (metaliczny grafit).
Kredkowe fluidliny wchodzą do stałej oferty więc nie musicie rzucać się na nie, gdy sprzedaż online się zacznie ;)


W kolekcji A Novel Romance moją uwagę zwróciły również produkty do ust: szminka Good Kisser (matowa fuksja) i błyszczyk Reckless Desire (lawenda z mikro drobinkami). Ostatnio takie drobinkowe lawendowo-różowe kolory przyciągają moją uwagę. Podobne wykończenia i kolory mam już z Chanel i Diora (TU i TU). Lip glass Reckless Desire jest bardziej wyrazisty na ustach niż wspomniane błyszczyki Chanel i Diora.
Na pożegnanie lata usta "ubieram" w wyraziste kolory, dlatego właśnie wybór padł na Good Kisser i Red Blazer (malinowa czerwień) z The Simpsons.


Reckless Desire
Red Blazer
I wszystko razem :

MAC Fluidline Eye Pencil Metropolis
MAC Fluidline Eye Pencil Water Willow
MAC Matte Lipstick  Good Kisser
MAC Lipglass Reckless Desire
MAC Lipglass Red Blazer
MAC Powder blush Fun Ending (satin)
MAC Powder blush Pink Cult (matte)


W każdej ze wspomnianych kolekcji każdy na  pewno znajdzie coś dla siebie. Są uniwersalne, różnorodne i świetne jakościowo z jednym małym wyjątkiem. Otóż róż z kolekcji The Simpsons, ten dostępny stacjonarnie, czyli Pink Sprinkles był kompletnie niewidoczny, wręcz transparentny. Namęczyliśmy się nieco z wizażystą z MACa by uzyskać kolor. Mam jednak nadzieję, że może był to jakiś wadliwy tester :)

Co sądzicie o w/w produktach? Będziecie polować online?



Czytaj dalej ...

piątek, 5 września 2014

I Ty możesz mieć idealne brwi, czyli wizyta w Brow Barze Benefit

Nie wierzyłam nigdy, że mogę.

Moje brwi są tym elementem twarzy, który zawsze traktowałam po macoszemu lub nie traktowałam w ogóle. Zawsze były dość gęste, może aż za bardzo, nieco krzaczaste (coś na kształt Toma Sellecka ;) i zazwyczaj nieokiełznane. A nieokiełznane były dlatego, że po pierwsze mam dość niski próg bólu jeśli chodzi o depilację twarzy, po drugie wpadam w nerwowe drgawki, gdy ktoś zbliża się z czymkolwiek do moich oczu (nie chcecie wiedzieć co się dzieje, gdy wpadnie mi coś do oka i ktoś musi to wyjąć ;), po trzecie nie lubię "namalowanych" brwi, czyli potraktowanych kredką, czy cieniem ale oczywiście rozumiem, że czasem nie ma wyjścia, a po czwarte i w sumie najważniejsze mam lęk przed zapędami kosmetyczek do robienia nitek nad górną powieką na zasadzie "tak jest modnie" i "będzie Pani zadowolona". Z kosmetyczką jest bowiem czasem jak z fryzjerem - tłumaczysz jak chcesz być ostrzyżona, on kiwa głową a potem i tak robi co chce.

Ze wszystkich powyższych względów unikałam ile się dało regulacji brwi.

Niestety latka lecą, brwi z gęstych i nawet sympatycznie krzaczastych zrobiły się rzadsze, straciły kolor a ich kiedyś zadziorne nieokiełznanie zamieniło się w nieestetyczne zapuszczenie.
Należało wziąć się w garść i przełamać wszystkie opory.



Przełamywanie oporów zaowocowało wizytą w Brow Barze Benefit.
Słyszałam tyle dobrego o profesjonalizmie pracujących tam dziewczyn, że stwierdziłam - raz kozie śmierć. Poza tym produkty do brwi Benefit należą do jednych z lepszych na rynku.

W Brow barze oddałam się w ręce przemiłej Ani.


Kosmetyczki w Brow Barach Benefit przechodzą kilkudniowe szkolenia z regulacji brwi, gdzie nabywają umiejętności nie tylko techniczne ale także uczą się jak dobrać kształt brwi do twarzy. Dla porównania, podobno w szkołach kosmetycznych nauka regulacji brwi trwa zazwyczaj kilka godzin.


Moja regulacja brwi odbyła się za pomocą wosku. Najpierw Ania, zdefiniowała ich kształt, nałożyła hennę i olejek z lawendą, który ma właściwości łagodzące i sprawia, że wosk nie przywiera tak mocno do skóry.  Po depilacji, na moje nowe brwi, Ania nałożyła żel chłodzący z miętą i aloesem.
Wszystkie używane w Brow barze produkty są marki Benefit, nawet patyczki kosmetyczne.


Po zakończonym zabiegu Ania nałożyła na brwi Gimme Brow w jednym z dwóch dostępnych odcieni średniego brązu. Ten dodający objętości, wodoodporny żel zawiera mikrowłókna, które przylegają do skóry i włosków, udając do perfekcji wygląd naturalnych brwi. Aby je zdyscyplinować na Gimme Brow nałożyła jeszcze delikatną warstwę Speed Brow, przezroczystego żelu, który nadaje i utrwala kształt brwi. Linię brwi zaś zaznaczyła słynną High Brow, która daje efekt liftingu a dodatkowo kamufluje odrastające włoski.


Na tym jednak nie zakończyła się moja wizyta w Brow barze. Ania zrobiła właściwie pełny makijaż przy użyciu w sumie już kultowych produktów Benefit: podkładu Hello Flawless, mojego ulubionego Ooh la lift!, o którym kiedyś pisałam, rozświetlacza High Beam, różu Hervana, brązera Hoola, tuszu They're Real i niedawno lansowanego linera Push-up.

Wynik możecie ocenić same :)


Przyznam, że osobiście jestem zachwycona. Na początku kolor henny wydał mi się za ciemny ale za radą Ani często spoglądam w lustro i już przywykłam. Mam wrażenie, że na mojej twarzy wyczarowano coś z niczego ;)

Dlaczego warto dbać o brwi? Oczy są zwierciadłem duszy, a podkreślone przez piękne brwi otwierają oko i dusza wydaje się piękniejsza :)








Czytaj dalej ...

środa, 3 września 2014

Masque Crème à la Rose Noire Sisley - część druga sagi :)

Masque Crème à la Rose Noire Sisley to kolejna maska, którą chcę Wam przedstawić w moim tryptyku.
Maska-Krem z ekstraktem z Czarnej Róży według producenta ma „natychmiast przywracać skórze witalność i młodzieńczy wygląd, wygładzać, wypełniać zmarszczki, rozświetlać cerę.”


Działanie wygładzające i wypełniające zmarszczki jest gwarantowane dzięki połączeniu aktywnych czynników odmładzających takich jak:
- ekstrakt z Czarnej Róży (składnik kluczowy) o działaniu przeciwrodnikowym i wygładzającym (efekt napiętej skóry), .
- ekstrakt z Miechunki, wyłączność marki Sisley, bogaty w polifenole, zapewnia działanie przeciwrodnikowe,
- ekstrakt z algi Padina pavonica, stanowi m.in rezerwę wody w skórze,
- Octan Witaminy E, wzmacnia naturalne mechanizmy obronne skóry.

Maska ma także działanie rewitalizujące dzięki zastosowaniu ekstraktów z roślin, bogatych  w mikroelementy, witaminy i aminokwasy:
- ekstrakt z Czerwonej Winorośli tonizuje i przywraca skórze blask,
- ekstrakt z algi morskiej Chlorella, bogaty w mikroelementy (miedź, mangan i cynk).
Znajdziemy tu także olejek eteryczny z Bodziszka mający właściwości stymulujące komórki skóry. 

Działanie nawilżające, łagodzące i regenerujące osiągniemy dzięki aktywny składnikom jak m.in ekstrakt z Dziewanny Drobnokwiatowej  -  wyłączność marki Sisley – o działaniu przeciwrodnikowym i łagodzącym (umożliwia poranne przygotowanie i ochronę skóry przed działaniem czynników zewnętrznych oraz wieczorne ukojenie np. po stresującym dniu).
Ekstrakt ten połączono z aktywnymi składnikami łagodzącymi, odżywczymi, nawilżającymi i regenerującymi jak masło Karité, prowitamina B5,  gliceryna roślinna, skwalen roślinny, olejki eteryczne z Róży i Magnolii o właściwościach kojących i łagodzących. 


Moje poszukiwania maski idealnej doprowadziły mnie do Masque Crème à la Rose Noire Sisleya. Maska ta jest prawdziwą dobroczynną dla skóry bombą. 

Opakowanie typowe dla produktów Sisleya – proste ale eleganckie.Maska zamknięta jest w poręcznej, higienicznej w aplikacji tubie, co pozwala na jej zużycie do samego końca (wszyscy znamy patent z rozciniem takich opakowań ;). Produkt jest wydajny mimo zalecenia by nakładać dość obficie na twarz i szyję. 

Konsystencja produktu jest bogata, kremowa (stąd też w nazwie słowo "crème") zapach różano-ziołowy, subtelny, niedrażniący a kolor blado-różowy.

W aplikacji maska jest bardzo przyjemna, czujemy jakby efekt chłodzenia, a po nałożeniu dobrze się wchłania, choć przy grubszej warstwie pozostawia na twarzy nieco klejącą się powłokę więc albo trzeba przetrzeć twarz wacikiem, według zaleceń zresztą albo po prostu zmyć po 15 min. Ja osobiście, gdy aplikuję ją na noc, zbieram nadmiar wacikiem i pozostawiam maskę na twarzy. Aplikując rano, po 15 -20 min. zmywam. Zaletą Masque Crème à la Rose Noire jest możliwość jej nakładania zarówno na noc jak i na dzień w zależności od potrzeb skóry.

Mam skórę suchą, nawet bardzo, z tendencją do naczynek i działanie tej maski moja buzia odczuwa jak autentyczne święto :)
Maska, moim zdaniem, przeznaczona jest dla osób z suchą skórą właśnie, skór dojrzałych i z oznakami starzenia. Wtedy można w pełni docenić i zauważyć jej działanie.

Stosowana na noc daje wrażenie uelastycznienia, napięcia, nawilżenia, wyraźnie modeluje owal twarzy, który w pewnym wieku zaczyna "siadać" mówiąc kolokwialnie. Twarz jest odprężona i rozjaśniona. Nakładana rano wyraźnie rozświetla i daje swoisty zastrzyk młodości na cały dzień, świetnie przygotowując skórę do przyjęcia makijażu.
Ja traktuję ją czasem właśnie tak – jako natychmiastowe antidotum na wiek ;)
Stosuję ją już jakiś czas i efekty jakie widzę to poprawa owalu twarzy, skóra jest świeża, napięta, odzyskała sporo ze swej dawnej witalności, jest rozświetlona.

Doskonale rozumiem dlaczego w rekordowym czasie od pojawienia się na rynku jesienią 2011 roku stała się produktem kultowym i nr 1 wśród maseczek do twarzy na francuskim rynku kosmetyków selektywnych. Jest wyjątkowa.

*post zawiera informacje prasowe marki Sisley




Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast