poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Dzisiejsze zdobycze M.A.C. Hey Sailor! i Reel Sexy

Hey Sailor! LE: eye shadow Feeling Fresh, Lipglass Riviera Life, Lipstick To Catch A Sailor (frost)
Reel Sexy LE

Reel Sexy LE: blush Pink Cult, lipstick Reel Sexy (amplified), cremesheen glass Star Quality

Jutro swatche, ale już dzisiaj mogę powiedziec, że zakochałam się w szmince Reel Sexy

Szminka Reel Sexy i lakier KIKO ;)

Czytaj dalej ...

niedziela, 29 kwietnia 2012

Sleek Ultra Matte i-Divine Palettes - zapowiedź

Dla fanów Sleek i nie tylko. 
Dwie nowe palety Ultra Matte i-Divine dostępne w Superdrug i online od 9 maja, cena £ 6,49

V2 Darks

V1 Brights
Info i zdjęcia pochodzą z www.temptalia.com

Chyba się skuszę jednak, bo maty to to, co tygrysy lubią najbardziej :)
Czujecie się skuszone?
Czytaj dalej ...

czwartek, 26 kwietnia 2012

Dior Capture Totale Serum Fond de Teint


Dior* Capture Totale Sérum Fond de Teint Eclat Haute Définition to najlepszy podkład na jaki dotychczas trafiłam. Podkład przeznaczony dla skóry suchej ewentualnie mieszanej. Mam odcień 021, który na razie jest nieco za ciemny ale kupiłam go z premedytacją na lato, kiedy jednak, mam nadzieję, nieco się opalę :)


Podkład zapakowany jest w tekturowe, zafoliowane (bravo!) pudełeczko i znajduje się w dość masywnej buteleczce o eliptycznym kształcie. Buteleczka, z mlecznego grubego szkła, ma pompkę a plastykowy korek jest w srebrno-perłowym kolorze. Całość bardzo elegancko się prezentuje - nie designersko i bez przesadzonego przepychu.

Działanie podkładu według zapewnień producenta:
(…) preparat intensywnie pielęgnuje i upiększa skórę. Po nałożeniu kosmetyku cera staje się idealnie gładka i promienna.Dziewięć wyselekcjonowanych przez Diora składników odmładzających, wyciąg z ziaren longozy i powstała na bazie kultur drożdży Centuline stymulują aktywność komórek i pomagają skórze zachować młodość. Zawiera filtr SPF 15..

Skład:

Podkład stosuję od tygodnia więc trudno mi ocenić jego właściwości pielęgnacyjne na dłuższą metę. Mogę opisać to co zauważam przy każdej aplikacji:
- świetnie się rozprowadza zarówno palcem jak i Beautyblenderem
- ma gęstą, bogatą, kremową konsystencję więc należy go raczej wklepywać niż wcierać,

- po nałożeniu wygląda na dość ciemny ale po kilku chwilach idealnie wyrównuje koloryt i „stapia” się z karnacją,
- nie podkreśla suchych skórek, dopiero pod koniec dnia „wyłażą” na czole i na nosie  
- nie powoduje wysuszenia a wręcz przeciwnie skóra jest nawilżona, jakby uelastyczniona,
- nie zapycha, nie uczula, nie podrażnia,
- nie podkreśla porów, nie osadza się w zmarszczkach,
- nie czuje się go na twarzy chociaż utrzymuje się na skórze cały dzień, nie znika
- nie daje efektu maski ,
- krycie średnie z możliwością stopniowania bez efektu maski,
- delikatnie rozświetla bez efektu błyszczenia,
- wydajność obiecująca – mam nadzieję, że wystarczy mi do jesieni,
- bardzo dobrze radzi sobie z kryciem naczynek i lekkich przebarwień,
- cera jest satynowa, gładka, promienna,
- faktycznie upiększa, co potwierdziła ocena mojego wyglądu przez znajomych a nawet męża ;)
Dodam jeszcze, że w moim przypadku był strzałem w dziesiątkę, ponieważ ostatnio mam problem z dobraniem odpowiedniej pielęgnacji – większość kremów nie nawilża dostatecznie mojej przesuszonej skóry – a Capture Totale radzi sobie z nią w taki sposób, że po nałożeniu go ,w  makijażu czuję się jak milion dolarów :P
środkowe zdjęcie-zaraz po nałożeniu, ostatnie-kilka chwil po nałożeniu

Jestem więc w 100% zadowolona z zakupu mimo wariackiej ceny.

A propos ceny wysokopółkowych kosmetyków i przy okazji podkładu Diora zrobiłam małe wyliczenie, które być może w niewielkim stopniu usprawiedliwia zakup takich produktów. Otóż jeśli cenę Capture Totale podzielimy przez ilość miesięcy użytkowania (od czterech do sześciu) to wyjdzie, że miesięcznie wydajemy na podkład od 64 a 96 zł. Niemało, ale jeśli policzymy podkładowe wpadki z niższej półki, na które co miesiąc wydajemy podobną sumę w poszukiwaniu ideału to może warto wydać raz za to więcej i nie szukać dłużej? Ja po wielu doświadczeniach mam takie podejście, nie dlatego wcale, że jestem snobem kosmetycznym ( no może trochę ;), też wolałabym kupić dobry podkład za 30-50 zł ale po wielu próbach wiem, że jest to w moim przypadku niemożliwe. Taką zasadę stosuję również do innych zakupów torebek, butów, zegarków itp., itd. Wolę mieć mniej za to przy gwarancji  100% satysfakcji …. no 90%... ;)

*Firma Dior nie znajduje się na żadnej liście PETA jednak podobno należy do testujących na zwierzętach.
Czytaj dalej ...

środa, 25 kwietnia 2012

Postanowienie i trochę prywaty


Pod moim postem o testowaniu kosmetyków na zwierzętach trwa od dwóch dni zażarta dyskusja, która przybrała wydźwięk sporu o szerszym charakterze, sporu między ekologami a nie ekologami. 

Czytając komentarze dochodzę do wniosku, że większość z nas, łącznie ze mną, stara się wypośrodkować swoją postawę co w tak złożonym temacie jak ekologia jest chyba jedynym możliwym wyjściem aby zachować zdrowy rozsądek, żyć w miarę zdrowo i w jako takiej równowadze psychicznej.

Każda z nas w blogowej kosmetycznej społeczności chce być piękna, zachować młody wygląd i przy okazji dać upust swojej kosmetycznej próżności w postaci mniej lub bardziej rzetelnych prezentacji kosmetyków. Prawda jest taka, że wśród ogólnodostępnych, masowych produktów kosmetycznych drogeryjnych i perfumeryjnych nie mamy praktycznie wyboru kosmetyków w 100% respektujących zasady ekologii. Rynek ten opanowany jest przez kilka korporacji, których celem jest osiągnięcie jak największych zysków przy możliwie najniższych nakładach (truizm, wiem :-)). Testowanie na zwierzętach należy prawdopodobnie do najtańszych, najłatwiej dostępnych i najskuteczniejszych metod. Piszę "prawdopodobnie", ponieważ nie jestem fachowcem w dziedzinie kosmetyków ale znam nieco ekonomiczne mechanizmy rządzące rynkiem. Korporacyjność opanowuje świat od produkcji poprzez usługi czego najlepszym przykładem jest sektor bankowości.

Korzystam z usług korporacji w innych dziedzinach życia bo nie mam wyjścia jeśli nie chcę być poza nawiasem cywilizowanego społeczeństwa więc nadal będę również korzystać z produktów korporacji, które m.in. testują na zwierzętach. Również z tego względu, że mimo wszystko mam zaufanie do jakości i bezpieczeństwa oferowanych przez nie usług/produktów. Przykład. Ostatnio mój bank (jeden z większych w PL i wchodzący oczywiście w skład większej całości) poinformował mnie telefonicznie o włamaniu na moją kartę kredytową i transakcjach, których nie dokonałam. Nie sądzę, żeby było to możliwe w małej, niezależnej jednostce również ze względu na brak narzędzi technicznych. To samo dotyczy kosmetyków. Firm, które nie poddają się ogólnej tendencji zrzeszania i regułom panującym w branży jest niestety niewiele i są raczej niszowe (kosmetyki mineralne, apteczne) - vide lista PETA.  

Jestem z natury osobą dość cyniczną, może dlatego, że żyję w PL i przeszłam tu już niejedno np. stan wojenny i niestety nie do końca wierzę również w szczerość i czyste jak łza intencje organizacji ekologicznych. W poprzednim poście podałam link do artykułu o niemieckich przywódcach WWF, którzy sprzedali się Gazpromowi w zamian za odpuszczenie tematu gazociągu pod Bałtykiem. W świetle powyższego dziwi mnie brak na liście PETA gigantów takich jak LVMH, które zrzeszają największe kosmetyczne marki wysokopółkowe testujące o czym powszechnie wiadomo. Czyżby działała podobna zasad jak w przypadku WWF?

Żyjemy w  świecie, w którym rządzi pieniądz i konsumpcjonizm i jeśli tego nie akceptujemy jesteśmy uznawani za odmieńca. Nikt przy zdrowych zmysłach odmieńcem być nie chce. 

Jakie te powyższe przemądrzałe wywody mają znaczenie dla mojego małego  kosmetycznego podwórka?
Otóż postaram się być bardziej świadomym konsumentem i zwracać uwagę na to, czy firma testuje swoje produkty na zwierzętach czy nie. Nie zawsze taka weryfikacja jest możliwa (brak danych na stronach PETA, niemożność uzyskania informacji od firmy) ale postaram się aby produkty, które zdecyduję się kupić  a tym bardziej przedstawić na blogu były produkowane w poszanowaniu życia i zdrowia innych żywych istot.
Uprzedzam jednak, że nie zrezygnuję z moich ukochanych MACa i Guerlain’a (jestem tylko próżną kobietą) oraz, że przedstawię kosmetyki, które już kupiłam i używam. Jeśli nie chcesz o nich czytać i zrezygnujesz z obserwowania zrozumiem to doskonale. :)

Poczekam na regulacje prawne Komisji Europejskiej dotyczące testowania na zwierzętach, które mają wejść w życie w 2013 roku i wówczas wrócę do mojego kosmetycznego uzależnienia do większości wysokopółkowców  :)
 ***********************************
Odchodząc od tematu chciałam ogromnie podziękować dwóm bloggerkom za przemiłe wczorajsze spotkanie i wspólnie spędzony czas. Nie ma to jak pogaduchy w babskim gronie :). A oto efekt owego spotkania – wymianka i zakupy oczywiście. Do powtórzenia obowiązkowo. Lubię kółka wzajemnej adoracji :P

zdobycze z niedostępnych u nas kolekcji Extra Dimension, Tres Cheek i kultowe pędzelki 217 i 239

zdobycze ze starszych kolekcji - sprytnie, powolutku, po cichutku "wyprowadzam" zasoby Marti...

Paint Poty - moja nowa wielka miłośc

Przy okazji pragnę zaproponować zorganizowanie blogowego eventu w lecie 2012 pod hasłem „Poznajmy się w realu bez Photoshopa” he, he. Ktoś chętny?


Czytaj dalej ...

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Testowanie kosmetyków na zwierzętach


Dzisiaj pojawił się na blogu xbebe post z informacją , że koncern Estee Lauder w lutym tego roku wszedł w układ z Chinami i ze wglądu na wymagania tamtejszego ustawodawstwa (!) i aby utrzymać sprzedaż na tamtejszym rynku zaczął/zacznie testować swoje kosmetyki na zwierzętach.
Od razu na wstępie chcę zaznaczyć, że nie jestem szczególnie „ekologiczną” osobą. Zapewne dlatego, że za moich młodych lat w Polsce obowiązywało hasło, że najpierw należy nauczyć się produkować gumę do majtek i sznurek do snopowiązałek a potem zajmować się ekologią, czyli upraszczając – sprawy wyższego rzędu nie były przez nikogo brane pod uwagę.  Kiedy od kilku lat ekologia stała się tematem tyleż ważnym co modnym siłą rzeczy zwracam większą uwagę na to, czy produkty, które kupuję, życie jakie prowadzę nie szkodzą szczególnie środowisku. Mam dzieci i tzw. zrównoważony rozwój jest dla mnie dość istotny bo chciałabym, żeby moje maluchy żyły we w miarę zdrowych warunkach. Nie będę się tu rozpisywać o ekologicznych gestach dnia codziennego, bo nie o tym traktuje blog. Zresztą nie wszystkie aspekty działań organizacji ekologicznych są dla mnie w 100% przejrzyste, faktycznie służące dobru środowiska czy człowieka.

Chciałabym odnieść się do informacji i artykułu ze strony PETA o testowaniu na zwierzętach. Przyznam, że ten temat nigdy specjalnie mnie nie interesował. Lubię używać kosmetyków z różnych półek cenowych ale oczywiście najbardziej z wyższej i po zagłębieniu się w temat stwierdzam ze smutkiem, że większość firm kosmetycznych stosuje tę praktykę. Jeśli nawet nie testują produktu finalnego to składniki tak. Teraz do marek takich jak Gucci, Armani, Helena Rubinstein, Lancôme, Shiseido, Yves Saint Laurent dołącza Estee Lauder a z nią marki takie jak Bobbi Brown i mój ukochany MAC.
Napisałam w tej sprawie do Estee Lauder w Warszawie ale nie otrzymałam na razie odpowiedzi i nie spodziewam się jej szczerze mówiąc, ponieważ firmy niechętnie informują o tym fakcie.

Lista firm testujących na zwierzętach jest przeogromna i zawiera nazwy powszechnie znanych koncernów jak L’Oréal, Procter&Gamble, Unilever, Johnson&Johnson. Znajdziecie ją TU
 
Firmy testują na zwierzętach zapewne dlatego, że jest to najtańsza i najskuteczniejsza dostępna metoda.

Czy jest to temat istotny? zapyta ktoś, skoro człowiek jest mięsożerny, nosi skórzane buty i naturalne futra. Myślę, że jest, ponieważ co innego jest zabijać zwierzę aby samemu przeżyć czy być zdrowym a co innego męczyć je dla zaspokojenia swoich drugo-trzecio-rzędnych potrzeb jak wygląd.

Czy w związku z powyższym sama zrezygnuję ze stosowania większości kosmetyków? Zapewne nie całkowicie, bo człowiekowi do życia potrzebne jest również zaspokojenie tych drugo-trzeci-rzędnych potrzeb aby zachował równowagę psychiczną. Dlatego właśnie jest człowiekiem…niestety…

Filozofuję – przepraszam :(

**********************
Szczerośc ekologów, ech... LINK
Czytaj dalej ...

niedziela, 22 kwietnia 2012

Kolejny post narzekający


czyli wpisuję się w serię zapoczątkowaną przez Obsession, Mellene i Shinodkę ale narzekać nie będę  na swój wygląd. Będzie społecznie i belfersko z moralizującym smrodkiem.
Dlaczego nie czytam kolorowych pism kobiecych i nie chciałabym aby moja córka je czytała? 

Otóż od czasu do czasu robię podejście do kolejnych wydań magazynów dla kobiet i za każdym razem niesmak mam coraz większy. Pewnie wynika to z wieku, z tego, że mam dzieci, z tego, że jestem nauczycielem, z tego, że jestem Wagą ale chyba przede wszystkim z zawartych tam treści czy też raczej ich braku.
Rzecz pójdzie o majowym wydaniu Cosmopolitan. Wydanie rocznicowe na 15-lecie (Boszee ileż to się na rynku utrzymuje czasu) co świadczy chyba o poczytności.
I cóż w nim znajdziemy? 46 stron reklam a poza tym 5 pokaźnych artykułów o sexie (pozycje, 50 męskich sexsekretów , co jest teraz sexy itp., itd., nawet wywiad z Małgorzatą Sochą o tym traktuje w głównej mierze), kilkanaście stron z sexowną modą, pomysł na sexy scrabbla, sprytne sztuczki urodowe by „go” zdobyć,  zapachy, które „roztopią go jak czekoladę”. Nawet, skąd inąd, dość ciekawy artykuł o singlach ma tytuł „Czy da się żyć bez faceta”…. Powaliły mnie kończące wydanie „dobre rady babci gąski” gdzie można poznać fajnego faceta – w sklepie spożywczym w piątkowy wieczór, w aptece w niedzielny wieczór.
Wiem, rozumiem, jestem stara i stetryczała ale cholera mnie trzęsie, że takie ogłupiające, podszyte płaskim erotyzmem pisemka stoją sobie spokojnie w kioskach w zasięgu ręki kilkunastoletnich czytelników.  Pismo o niczym i o sexie liczy 160 stron(!). Jedyne 3 godne uwagi artykuły jakie tam znalazłam zawarły się w sumie na 5 stronach (o pokoleniu ACTA, o YSL wykorzystującym glikobiologię w swoich kosmetykach, o trudnych relacjach z matkami). 5 stron na 160 (!!!!!). 

A tak swoją drogą, jeśli mam wybór to wolałabym kiedyś znaleźć pod łóżkiem moich dorastających dzieci  poniższy rysunek niż jakiekolwiek wydanie Cosmo :(


Czytaj dalej ...

sobota, 21 kwietnia 2012

Mac Kissable Lipcolour Scandelicious – więcej niż błyszczyk


Seria Kissable Lipcolour M.A.C to coś pomiędzy błyszczykiem a szminką. Produkt jest bardzo mocno napigmentowany, długo utrzymuje się na ustach a nawet po „zjedzeniu” pozostawia na wargach kolor. Oczywiście tym bardziej widoczny im intensywniejszy kolor produktu. 

Z kolekcji Shop Cook wybrałam fuksjo-buraczka o wdzięcznej nazwie Scandelicious.




po "zjedzeniu" :)

Czytaj dalej ...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Yves Saint Laurent Teint Radiance vs. Lancôme Teint Miracle


W ramach wymianki z 4Premiere otrzymałam m.in. dwa podkłady do cery suchej: YSL Teint Radiance w odcieniu 4 i Lancôme Teint Miracle w odcieniu 01 czyli Beige Albâtre.

Od razu na początku muszę stwierdzić, że jeśli chcecie kupić podkład nigdy nie kierujcie się tylko i wyłącznie swatchami  „naręcznymi” czy nawet „naszyjnymi”. Próbka i jeszcze raz próbka. Swatche obu podkładów prezentują się następująco:


Jak widać gołym okiem YSL powinien w ogóle nie pasować do mojej karnacji. Natomiast już na twarzy okazał się prawie idealnie stopić z jej kolorytem i prawie niczym nie różnić od odcienia Lancôme.
Zacznę może od punktów wspólnych obu podkładom. Oba mają lekką konsystencję, nie tworzą efektu maski, rozświetlają, nie ciemnieją na twarzy, raczej wyrównują koloryt niż kryją, wymagają dobrej bazy w postaci bogatego kremu, nie znikają w ciągu dnia, nie nadają się do rozprowadzania przy użyciu Beautyblendera.

         Teint Radiance YSL
Teint Miracle Lancôme
w buteleczce wygląda na mat
w buteleczce widać błyszczące drobinki
daje wyraźny efekt glow
lepiej matuje
podkreśla suche skórki na czole
nie podkreśla suchych skórek
słabo współpracuje z bazą nawilżającą
Smasboxa :)
dość dobrze współpracuje z bazą Smashboxa :)

podkreśla pory
lekko podkreśla pory
  dość szybko zasycha przez co mogą
pojawić się smugi

   nie zasycha tak szybko, można równomiernie
rozprowadzić




Na twarzy oba podkłady niewiele się różnią. Wygładzają, są satynowe, nadają cerze blasku i świeżości. Gdybym miała jednak wybierać wybrałabym …. Yves Saint Laurent , ponieważ jest mniej żółty na twarzy. Oba podkłady nie bardzo nadają się, moim zdaniem, do cery dojrzałej czyli mojej. To rozświetlenie i słabe krycie są jednak nie dla mnie choć efekt jest piękny. 



Reasumując, polecałabym oba posiadaczkom bezproblemowej cery, młodym, szukającym delikatnego bardzo naturalnego efektu i raczej na wiosnę/ lato niż na zimę.

  Jeśli napisałam coś nie tak Paula, proszę, skoryguj  :)

Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast