niedziela, 30 listopada 2014

Les Rouges Cultes Chanel vs. Revlon Colorstay Gel Envy

Tej jesieni Chanel wypuściła trzy piękne czerwone lakiery, Les Rouges Cultes, które są ponownie promowane od momentu jak pojawiły się w latach '80-tych.


Rouge Flamboyant (1980), Laque Rouge (1981) i Rouge No.19 (1987).

W latach '80-tych miałam kilka i kilkanaście lat i ani mi w głowie były lakiery Chanel. Jednak co się odwlecze to nie uciecze, jak się okazuje, i nadrobiłam kupując wszystkie trzy buteleczki :D

Rouge Flamboyant to, jak sama nazwa wskazuje, ognista czerwień i taka jest faktycznie - nieco strażacka, dość jaskrawa ale nie krzykliwa.
Laque Rouge natomiast, to ciemna czerwień, wpadająca w dojrzałe wino z niebieskimi podtonami.
Rouge No.19, którego dzisiaj nie zaprezentuję a to dlatego, że jest dość podobny do innego koloru Chanel Tentation, który kiedyś pokazywałam TU. Zrobię może porównanie dwóch, jeśli macie ochotę.

Na palcu środkowym i serdecznym jest Rouge Flamboyant, na pozostałych Laque Rouge.


Jak może wiecie lub nie, jestem fanką lakierów Chanel. Cenię je za trwałość, formuły, łatwą aplikację i kolory, chociaż jeśli o to ostatnie kryterium chodzi, to sama się ostatnio przekonałam, że w przypadku klasycznych odcieni jak czerwień można znaleźć wiele podobnych a może nawet identycznych w innych markach.

Ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu w salonie Nail SPA Marzeny Kanclerskiej, podczas którego zaprezentowano nowe lakiery REVLON z linii Colorstay Gel Envy, które wejdą do sprzedaży po nowym roku.
Z szerokiej oferty kolorystycznej moją uwagę przykuła czerwień właśnie.


Nowemu lakierowi REVLON blisko do Chanel Laque Rouge ;)

Po lewej Laque Rouge, po prawej REVOLON Colorstay Gel Envy
Niedługo pokażę Wam inne kolorki REVLONowych lakierów :)



Czytaj dalej ...

piątek, 28 listopada 2014

Zimowe Essie

Zimowa kolekcja Essie PRO zawiera właściwie każdy kolor, który kojarzy nam się ze Świętami, prócz bardzo ewidentnej choinkowej zieleni :)

W kolekcji znajdziemy 6 lakierów, z których posiadam 4: Jump in my jumpsuit, Double breasted jacket, Jiggle hi Jiggle low i Tuck it in my tux.


Jump in my jumpsuit to soczysta czerwień oscylująca w stronę bordo, Double breasted jacket to koral zmieszany z rubinem, Jiggle hi, Jiggle low natomiast to płynne jasne złoto, które na paznokciu zaraz po nałożeniu wygląda jak piasek. Wszystkie trzy dają pełne krycie, bez prześwitów już po jednaj warstwie. Wąski, precyzyjny pędzelek Essie Profesjonalnych daje możliwość dokładnego pokrycia płytki. Lakiery pięknie błyszczą i nie potrzebują żadnego dodatkowego blasku w postaci top coatu. 


Wszystkie cztery są piękne, idealne jako oprawa świątecznej kreacji.
Mnie jednak szczególnie przypadły do gustu dwa - Jiggle hi Jiggle low i Tuck it in my tux.

Tuck it in my tux jest jedynym z tej czwórki, który wymaga...3 warstw do pełnego krycia. To często dyskwalifikuje lakier w moich oczach ale... no właśnie, jest "ale" ;)


Otóż Tuck it in my tux jest to wyjątkowy kolor. Określany jako jedwabista kość słoniowa przypomina mi lukier ze świątecznych ciast :)


Po pierwszej aplikacji był to kolor, na który patrzyłam najmniej przychylnie ze względu na 3 warstwy ale po kilku dniach noszenia, oglądania go w różnym świetle doszłam do wniosku, że jest to biel niebanalna i niezwyczajna. Mam kilka białych lakierów innych marek w swojej lakierowej kolekcji ale takiego odcienia bieli nie.  


Często moje białe lakiery kończą jako podkładowe bo ich kolor jest albo zbyt siny, albo zbyt zimny, albo zbyt jaskrawy. Tuck it in my tux ma w sobie coś z delikatnej perły i lukrowej słodyczy. Jestem bardzo na tak :)

Jakie Wy wybieracie kolory na okres świąteczny?



 



Czytaj dalej ...

środa, 26 listopada 2014

Infusion Anti-wrinkle CC Cream Yonelle

„Nie sztuką jest zastosować w kosmetykach wszystkie najnowsze aktywne składniki przeciwzmarszczkowe. Sztuką jest sprawić, by przebiły się one przez barierę naskórka, która na ogół jest nie do pokonania. Wtedy mogą skutecznie działać. To największe wyzwanie kosmetologii XXI wieku”. 
Powyższe słowa pochodzą do właścicielek stosunkowo nowej polskiej marki pielęgnacyjnych  kosmetyków selektywnych - YONELLE.

Gdy niespełna rok temu marka weszła na rynek z premierowymi kosmetykami INFUSION, trudno było przypuszczać, że odniesie tak błyskawiczny i spektakularny sukces. Niemal od samego początku Liftingujący Krem Infuzyjny No 1 plasował się w TOP 10 kategorii „pielęgnacja” sprzedaży internetowej sieci perfumerii Douglas, a w sierpniu, co zdarza się niezwykle rzadko, znalazły się tam aż dwa kosmetyki YONELLE. Po sześciu miesiącach od premiery cała seria INFUSION została uznana przez profesjonalne jury za QLTOWY KOSMETYK.


Kosmetyki YONELLE zyskały uznanie profesjonalistów i klientek. Rodzi się więc pytanie dlaczego produkty marki budzą tak powszechny zachwyt? Co to znaczy, że tworzą one kategorię „kosmetyków infuzyjnych”?



Założycielki marki YONELLE są osobami od dawna znanymi w branży kosmetycznej – biolog Jolanta Zwolińska od 30 lat, dr chemii Małgorzata Chełkowska od lat 15. Na bazie doświadczeń naukowych i praktycznych za zasadniczą przeszkodę w zwiększaniu efektywności działania kosmetyków uznały one zbyt słabe przenikanie substancji aktywnych w głąb skóry. Standardowo wynosi ono nie więcej niż kilka procent.

Marka nawiązała współpracę z brytyjskim laboratorium naukowym będącym właścicielem patentu na nośniki substancji biologicznie czynnych, stosowanych w farmacji do podawania leków przez skórę.
Te nośniki to opatentowane NANODYSKI™,wypełniane substancjami aktywnymi. Mają nietypowy, płaski kształt, postać dysku i są tak małe, że mogą się przemieszczać infuzyjnie przez przestrzenie międzykomórkowew głąb skóry, pokonującnawet 14 warstw komórek naskórka.

W ten sposób retinol zamknięty w NANODYSKACH™ przenika do skóry w ilości nawet o 340 procent większej niż normalnie, a w dodatku nieinwazyjnie, bo uwalnia się stopniowo, nie podrażniając skóry. 
To właśnie tajemnica YONELLE i kosmetyków infuzyjnych, czyli takich, których składniki aktywne wnikają w głąb skóry, bo tylko tam mogą skutecznie działać. Są to poza retinolem: kwas hialuronowy, NMF – czyli tzw. naturalny, czynnik nawilżający, peptydy, sprężysty fragment elastyny i matrykiny.

Gdy wyczytałam, że kosmetyki przeznaczone są dla kobiet dojrzałych, czyli 40+++ natychmiast się zainteresowałam. Z uwagi na silne, aktywne działanie przeciwzmarszczkowe i stymulujące skórę do odbudowy obiecywany efekt odmładzania wyglądu skóry ma być szybki i spektakularny. YONELLE obiecuje także zachwycającą gładkość skóry, wyczuwalną już po kilku dniach stosowania kosmetyków.

Z serii INFUSION posiadam Anti-Wrinkle CC Cream SPF10, co mnie bardzo cieszy, ponieważ lubię tego typu kosmetyki.
 

Kremy CC korygują niedoskonałości cery takie jak zaczerwieniania, przebarwienia, mogą być koloryzujące. Krem YONELLE jest koloryzujący.

Mam go od jakiegoś czasu i przyznam, że bardzo się polubiliśmy.

Opakowanie z pompką jest eleganckie, oryginalne ale nie "przekombinowane", higieniczne. Pompka działa dobrze, dość lekko i uwalnia tyle produktu ile potrzebujemy, a potrzeba niedużo by pokryć całą twarz więc produkt jest wydajny.


Infusion Anti-wrinkle CC Cream ma dość gęstą konsystencję i kolor kawy z mlekiem. Po rozprowadzeniu na twarzy ładnie stapia się ze skórą a kremowa konsystencja sprawia, że twarz jest nawilżona jak po użyciu kremu pielęgnacyjnego.

Krem faktycznie dobrze przykrywa zaczerwienienia a dzięki działaniu nawilżającemu koi skórę. Pozostawia ją nawet lekko błyszczącą zaraz po aplikacji ale ten efekt mija po kilku minutach.


Lubię kremy BB ale nie te azjatyckie. Krem Yonelle to mój pierwszy krem typu CC i różnica jaką widzę ze starszym bratem polega na stopniu krycia, które tu jest większe, na stopniu nawilżenia, które tu także jest lepsze oraz na trwałości. Nie wiem oczywiście jak zachowują się kremy CC innych marek ale kremowi Yonelle blisko moim zdaniem do lekkiego podkładu, łączącego naturalny efekt z aspektem pielęgnacyjnym.

Anti-wrinkle CC Cream Yonelle ma też długofalowe działanie przeciwzmarszczkowe więc jeśli zbliżacie się do 40-tki i szukacie tego typu produktu, to warto spróbować.

Warto spróbować także ze względu na fakt, że YONELLE to polska selektywna marka kosmetyczna.

Znacie kosmetyki YONELLE?






Czytaj dalej ...

poniedziałek, 24 listopada 2014

Urban Decay w Polsce - relacja prawie na żywo ;)

Tadaaaam :) Doczekaliśmy się. Urban Decay trafiła do Polski. Najpierw nieco po cichutku, w Sephorze on-line (perfumeria ma wyłączność na kosmetyki UD) i gdyby nie White Praline pewnie żyłabym w nieświadomości, dzisiaj zaś pełną parą podczas spotkania zorganizowanego dla prasy, blogerek i szeroko pojętych mediów.


W świat marki Urban Decay wprowadziła nas muzyka zaserwowana przez DJkę, dominujący fioletowy kolor i błyszczące stroje modelek prezentujących looki Urban Decay. Całości dopełniała prezentacja multimedialna.

Historia firmy jest fascynująca. 
Urban Decay powstała 18 lat temu, gdy światem kosmetyków luksusowych rządziły róż, czerwień i beż. Dwie kobiety Sandy Lerner i Wende Zomnir postanowiły stworzyć produkty trafiające w ich alternatywny gust makijażowy. Gdy w 1996 wprowadziły na rynek markę Urban Decay promując ją hasłem "Czy róż nie przyprawia Cię o mdłości?" okazało się, że ten rewolucyjny pomysł trafił nie tylko w ich gusta makijażowe. W tym też roku zaprezentowały 10 kolorów pomadek i 12 odcieni lakieru do paznokci.

Dzisiaj Dyrektor Kreatywną marki jest Wende Zomnir. Zarządza Urban Decay i kreuje wizerunek marki jako jednej z najmodniejszych i najdynamiczniej rozwijających się niszowych marek kosmetycznych.
Na uwagę zasługuje postać Wende, która pochodzi z Teksasu ale ze względu na fakt, że część dzieciństwa i wieku nastoletniego spędziła w Belgii mogła odwiedzić większość krajów europejskich a nawet ówczesny Związek Radziecki, gdzie wynegocjowała wejście do klubu nocnego za paczkę Marlboro :)


Wende to kobieta kreatywna, która zdobywała doświadczenie zawodowe w wielu branżach. Obecnie wkłada dużo wysiłku w tworzenie unikalnej atmosfery w firmie. Brak m.in dress code'u, otwarta kultura i zasady "wszystko jest dozwolone" i "im bardziej szalone, tym lepiej" sprzyjają kreatywnemu myśleniu.


Rosnąca popularność Urban Decay (w polskiej Sephorze on-line w jeden dzień marka stała się numerem 1 sprzedaży) dowodzi, że przekonanie o  pragnieniu niezależności w makijażu stanowi siłę produktów marki. Kobiety na całym świecie chcą mieć nieograniczony wybór kolorów, struktur zastosowań. Paleta ELECTRIC, to prasowane pigmenty, które można zastosować w makijażu oka ale i ust, ciała a nawet włosów :) Prezentację paletki świetnie, jak zwykle, zrobiła Kasia

W paletach marki znajdziemy cienie, które nie powtarzają się w formie pojedynczych produktów dlatego warto w nie zainwestować.


Na podkreślenie zasługuje fakt, że Urban Decay jest marką, która wyklucza okrucieństwo wobec zwierząt przy produkcji swoich kosmetyków i wychodzi naprzeciw potrzebom wegan. Zdobyła nagrody za swoje kredki do oczu 24/7 oraz za opakowania.


Marka jest aktywnie obecna w mediach społecznościowych. Społeczności Urban Decay na FB i Twitterze są jednymi z największych w całej branży kosmetycznej.
Urban Decay to także marka bardzo przyjazna blogerem, których traktuje jak redaktorów czasopism urodowych doceniając fakt, że są ponadto oddanymi fanami a często i makijażystami pracującymi na jej produktach.


Mimo, że marka dopiero w ubiegłym tygodniu oficjalnie wkroczyła do Polski znamy ją od dawna.
Macie swoje ulubione produkty? Opowiedzcie o nich :)





Czytaj dalej ...

piątek, 21 listopada 2014

"Sephora to moje gniazdo" - wywiad z Sergiuszem Osmańskim

W ten niezbyt piękny piątkowy dzień chcę Was zaprosić na wywiad z wyjątkową osobą, której nazwisko znane jest chyba każdemu, kto choć trochę interesuje się lub interesował makijażem.

Z wywiadu, dość długiego przyznam, dowiecie się jak kiedyś pracowali wizażyści w Polsce, przez jakie etapy przeszła polska klientka perfumerii, a na końcu czeka na Was kilka bardzo ciekawych informacji o światowych markach, które pojawią się w Polsce niedługo.

Zapraszam na wywiad z Sergiuszem Osmańskim, prekursorem zawodu wizażysty w Polsce, obecnie dyrektorem artystycznym perfumerii Sephora
Przygodę z modą zaczął od stanowiska asystenta fotografa. Pewnego razu zastąpił charakteryzatorkę, która nie pojawiła się na sesji. To był początek przygody z wizażem, który stał się zawodem i pasją.


1. Jest Pan prekursorem zawodu wizażysty w Polsce, bo to już  parę dobrych lat?
 
Perędzisiąt  lat (śmiech). Rzeczywiście, gdy wróciłem do Polski po szkole pod koniec lat 80-tych, na dobrą sprawę, na rynku, mieliśmy dwie kategorie osób, które można było wówczas zakwalifikować do grupy zajmującej się „upiększaniem”  - kosmetyczki, które w tamtych czasach wykonywały także makijaże i charakteryzatorki, które w obrębie swoich umiejętności również miały makijaż. To powodowało, że oglądając filmy z lat 60-tych, 70-tych mieliśmy do czynienia z makeup’ami robionymi w identycznej stylizacji. Dlatego, gdy zacząłem pracę w Polsce pierwszy problem polegał na tym, że Benckieser, do którego wówczas należała Margaret Astor zastanawiał się, czy w ogóle komunikować, że makeup’em może się zajmować facet. W związku z tym, gdy rozpoczynaliśmy cykl poradniczy typu „napisz do nas a my Ci poradzimy”, zrobiliśmy personifikacje marki i na zdjęciu widniała ówczesna nasza główna recepcjonistka, która utożsamiała Margaret Astor a porad udzielał facet, czyli ja. Po roku, kiedy ruszyłem w Polskę ze szkoleniami z zakresu wizażu pocztą pantoflową rozniosło się, że jednak facet za tym stoi i dochodziło do zabawnych sytuacji , a mianowicie listy, które przychodziły do redakcji były zatytułowane „Drogi Margaret Astor”.
To był w ogóle nieco „dziki” okres tworzenia pierwszych profesjonalnych stron urodowych. Dziewczyny, które trafiały do magazynów nie były specjalistkami dziennikarstwa urodowego, uczyły się tego zawodu, więc dochodziło do zabawnych przekłamań - zamiast „wizażysta” podpisywano mnie jako „witrażysta”.
Z drugiej strony, po tych 25 latach, mam sentyment do tego cudownego okresu pełnej prawdy, gdzie wszyscy się zachłysnęli możliwością zobaczenia „wielkiego świata”. Do tej pory był Pewex, Baltona i szyba, przez którą można było to obserwować lub ewentualnie mieć uciułane bony Pekao, za które można było kupić pierwszy zapach Masumi. O makijażu, urodzie zaczynali opowiadać specjaliści więc zainteresowanie było przeogromne. Na pokazach makijażu, które robiliśmy w nieistniejących już Domach Centrum w Warszawie zbierało się 1200 osób. Musieliśmy mieć mikrofony i praktycznie pokaz makijażu przypominał koncert Maanamu.
Do tej pory pamiętam jak Twój Styl zorganizował pierwsze targi Beauty w Pałacu Kultury, to kolejki były na kilometr. Mieliśmy zespół chyba 20 makijażystek pracujących dla Margaret Astor i pracowaliśmy non stop a drugiego dnia była równie długa kolejka, w której kobiety krzyczały, że one dzisiaj na krótko, tylko do poprawienia. One nawet tego makeup’u nie zmywały – tak były zachwycone. W tej chwili specjalistów, wizażystów jest bardzo dużo, są otwarte przestrzenie perfumeryjne, gdzie każdy może wejść i przetestować kosmetyk i firmy muszą naprawdę stawać na rzęsach i machać uszami, żeby klientkę zainteresować, żeby chociaż 5 minut spędziła na konsultacji i zgodziła się na wykonie makijażu lub ewentualnie posłuchała o najnowszych technikach. Klientka jest bardziej świadoma i nawet jeśli  ma swoją ukochane konsultantkę w perfumerii to sama też lubi poszperać w necie, popytać koleżanek, zapytać swojego zaprzyjaźnionego dermatologa estetycznego i dopiero potem decyduje się na zakup kosmetyku.
Wracając do Pani pytania, to można uznać, że przetarłem te szlaki. Niedługo później pojawiła się Ania Orłowska, śp. Gonia Wielocha i Tomek Kocewiak. Taką większą grupą nieśliśmy ten kaganek oświaty. Nie każda Polka wtedy była świadoma, że kapsułki zawierające serum nie są do połknięcia. Takie, wydawałoby się podstawowe, informacje należało wówczas rozpowszechniać w trakcie spotkań na terenie małych perfumerii. 

2. Teraz zajmuje się Pan w Sephorze PRem, czy w Pana pracy jest miejsce na kreatywność wizażysty?
 
U mnie to zostało zamienione na nauczanie. Jestem ojcem wielu dzieci i mówię tu nie tylko o grupie młodych wizażystów, która wyrosła w Sephorze, czy też o tych, którzy mają ze mną kontakt w Akademii Makijażu Mokotowska. Bardzo mnie pasjonuje i nauczanie i obserwowanie tego, jak podchodzą do zawodu młodzi, jakie mają pomysły na przełamanie pewnych zasad, które rządzą w makijażu a z drugiej strony nauczenie ich pokory. Bardzo mnie to pochłania.
Projektami, które są dla mnie odskocznią to nadal współpraca z teatrem Roma. Teraz szykuję Mamma Mię. Niedługo (w lutym 2015) będzie premiera i będzie można zobaczyć to, co stworzyłem na twarzach. Wcześniej były „Koty”, „Bal wampirów”, z Teatrem Polskim pod dyrekcją Andrzeja Seweryna też od czasu do czasu współpracujemy. Zrobiliśmy bardzo pięknego „Cyda”. Francuzi nam gratulowali, że „fashion makeup” został w interesujący sposób wprowadzony w estetykę teatralną. Ta działalność rekompensuje mi bark codziennego  używania pędzli, biegania z kufrem i spotykania się z modelkami, czy klientami.


3. Pracował Pan na kosmetykach różnych marek, na tych mass marketowych także. Czy jest jakaś różnica między selektywnymi kosmetykami do makijażu a mass marketowymi? Prowadząc już kilka lat blog kosmetyczny ukierunkowany na marki z wyższej półki obserwuję niedowierzanie czytelników odnośnie istnienia tej różnicy. 
 
Tak, jest różnica. Można to przede wszystkim zauważyć w strukturach. Marki z wyższej półki poświęcają więcej czasu na zakwalifikowaniu produktu do produkcji. Prestiż, logo, zmusza je niejako do tego, by nowinki technologiczne były na tak wysokim poziomie , żeby to miało przełożenie nie tylko na jakość ale także na komfort używania.
Oczywiście nie zdarza się, żeby firma X  była w stanie wyprodukować linię od A do Z tak genialną, że tylko na niej da się pracować. Każdy z nas ma swoje preferencje, niezależnie czy jest się klientką, blogerką urodową, czy makijażystą pracującym przy sesjach. Ja wolę podkłady lżejsze i wolę dłużej z nimi pracować by uzyskać efekt krycia a znam makijażystów, którzy uwielbiają ciężkie struktury i są w stanie uzyskać efekt glow, który wydawałby się niemożliwy do uzyskania przy ciężkiej, kompaktowej  strukturze.
Klientki, które kompletują swoje prywatne kosmetyczki bardziej zwracają uwagę na efekt końcowy, własne preferencje niż na to, czy wyciągając z torby szminkę w miejscu publicznym ktoś zauważy, że jest to Chanel, Dior, czy Guerlain. Snobizm schodzi na drugi plan a liczy się jakość. My to obserwujemy patrząc na zainteresowanie markami niszowymi, które nie istnieją w świadomości szerokiego klienta a ze względu na to, że nie inwestują w reklamę, bazują tylko i wyłącznie na opracowaniach laboratoryjnych, inwestują w nowe technologie mają bardziej przystępne ceny. Rozbierając np. cenę szminki na części pierwsze  40% to koszt związany ze składnikami a 60% to marketing, który za tym idzie.
Obserwuję ostatnio fajny snobizm używania marek polskich, które uważam, mają świetną jakość, od Inglota począwszy a na Ziaji skończywszy.
We wrześniu na Fashion Week w Nowym Jorku w moich rozmawach z amerykańskimi makijażystami doszło do sytuacji, o której marzyłem od wielu lat. Gdy powiedziałem, że jestem z Polski to już nie padło „A tak, Wałęsa, Jan Paweł II” tylko „ O, tam gdzie Inglot jest produkowany”. Ci makijażyści robiąc makeup’y, w których projektant sobie wymyśla jakiegoś dziwoląga sezonowego wolą kupić kilka tańszych cieni Inglota, które dadzą efekt nasycenia kolorystycznego a z drugiej strony są kolorami sezonowymi, których nie użyją nigdzie więcej. Nie wydają setek dolarów na produkt, który ma ten sam kolor ale jest z wyższej półki i tak naprawdę różni się tylko tym, że będzie bardziej snobistycznie wyglądał w kufrze.
Wracając do Pani spostrzeżenia, wydaje mi się, że trudność prowadzenia bloga o kosmetykach selektywnych wynika też po części z tego, że marki prestiżowe niezbyt często inwestują w spotkania z blogerami, żeby dostarczać im tych produktów. To chyba trochę wynika z zadufania, że skoro jestem marką X Premium to i tak mam taki genialny produkt, że opinia w postaci filmiku, przekonań blogerki, vlogerki X, Y nie ma kompletnie znaczenia. Blogerki pewnie testują kosmetyki, które same sobie kupią i muszą po prostu dostosować te zakupy do swoich możliwości finansowych.


4. Co by Pan doradził młodej osobie, która chce pracować w zawodzie wizażysty – usystematyzowaną edukację w postaci szkoły, czy praktykę?
 
Trudno powiedzieć. Jeśli jest to ktoś, kto dostał tzw. dar boski polegający na umiejętności obserwowania, to z doświadczenia wiem, że więcej wyniesie z błędów i eksperymentowania bez kontaktu ze szkołą. Minusem wszystkich szkół artystycznych jest to, że zawsze istnieje ryzyko, że klasa wyjdzie z manierą Pana Profesora, czy to jest Szkoła Teatralna, czy też Akademia Sztuk Pięknych, czy jakakolwiek inna. Toteż, jeśli ktoś decyduje się na szkołę powinien sprawdzić z iloma wykładowcami  podczas roku akademickiego będzie miał kontakt. Radzę potraktować profesorów jak przysłowiową cytrynę, wycisnąć sok, zrobić sobie shake’a, wypić i potem stwierdzić, czy jest smaczny, czy nie. Najgorsze co może się przytrafić to tzw. szkółka autorska, która wprowadza manierę. Przychodzący do nas absolwenci  takich szkół, gdy nagle dowiadują się, że można dotknąć  powieki ręką a nie tylko pędzlem, to przeżywają szok jakbym zburzył ich cały świat. Bardzo mnie bawi taka, nazwijmy ją, niemiecka szkoła ekstremalnej higieny – tylko pędzel i to jeszcze puszek na małym palcu, który stanowi barierę między twarzą a dłonią wizażysty. To stanowi ograniczenie dla tych młodych ludzi. Nie mają w sobie odwagi do eksperymentów, bo przez dwa lata, jeśli mają to szczęście, a najczęściej przez kilka miesięcy kursu, czy wręcz szkolenia weekendowego obserwują jedną osobę i mają jedno odniesienie. W momencie kiedy eksperymentujemy, nawet jeśli popełniam błędy, więcej jesteśmy w stanie wynieść.
Prace osób, które przychodzą do pracy w Sephorze i biorą udział w naszym wewnętrznym konkursie Mistrza Makijażu są znacznie ciekawsze niż osób, które są uczniami jednego nauczyciela, czy szkoły. Ci pierwsi może nie są doskonali technicznie, bo nie mieli gdzie się tej techniki nauczyć ale mają rozmach, wrażliwość przestrzenną, ciekawie operują kolorem, nie boją się eksperymentów. Dla nich nie stanowi problemu nałożenie szminki na powiekę by uzyskać błyszczący cień, czy cienia na usta by uzyskać efekt matowej szminki. Prace tych, którzy wyszli spod ręki pani profesor X są ładne ale bez charakteru.
Sephora to jest moje gniazdo więc je uwielbiam ale niezależnie od tego, czy to będzie Sephora, czy jakakolwiek inna sieć perfumeryjna, czy nawet drogeryjna, dla poczatkującego makijażysty przepracowanie tam roku to jest świetna szkoła. Oprócz dostępu do wszystkich nowości kosmetycznych, w które nie musi sam inwestować, bo ma je na miejscu i może testować do woli, wybrać te, które znajdą się w jego prywatnym kufrze, ma przekrój tak różnych twarzy, że jeśli musi wykonać makijaż 70+ i 18+ to później, mając nawet najbardziej wymagającą gwiazdę na sesji zdjęciowej, czy przy prywatnym zamówieniu da sobie radę.
Dla makijażystów Sephory takim sprawdzianem już od 3 lat są Telekamery, gdzie jesteśmy głównym partnerem makijażu. Rzeczywiście mamy do czynienie z przekrojem gwiazd telewizji, które oprócz własnej koncepcji na swój makijaż mają jeszcze podejście „a co Ty dziecko wiesz”. Nasi  makijażyści nabierają doświadczenia w pracy z różnymi klientami. Jeśli taki makijażysta „przejdzie” najpierw w perfumerii przez przysłowiową panią Władzię, która w Silesii czuje się jak gwiazda i da mu szkołę życia, to później spotkanie z gwiazdą X nie stanowi dla niego żadnego problemu. 


5. Na co Sephora kładzie aktualnie większy nacisk – makijaż, czy pielęgnację?
 
Zdecydowanie makijaż, ponieważ takie jest zapotrzebowanie rynku. Dla nas bardzo mocną inspiracją jest rynek amerykański. To jest taka nasz dobra ciocia, która wyprzedza to, co później obserwujemy w Europie. Tam chęć do eksperymentowania, do wprowadzania nowych marek jest ogromna. To jest pewnie wynikiem mentalności Amerykanów, którzy szybko się nudzą w związku z tym trzeba dawać im nowe zabawki. Nie mają w sobie takich ograniczeń, które czasami ma Europa, szczególnie Polska, która przez tyle lat była tłamszona, każdy się krępował, wszystko było spod lady. 
W tej chwili wprowadzamy Urban Decay, z początkiem roku będziemy lansować kolorówkę Marca Jacobsa a za chwilę też markę do brwi Anastasia Beverly Hills. Końcówka tego roku i początek przyszłego jest pod znakiem kolorówki i makeup’u.

6. Czy polska klientka perfumerii jest klientką świadomą swoich wyborów, czy potrzebuje porady, konsultacji?
 
To chyba jest nadal uzależnione od regionu Polski. Duże miasta są bardziej otwarte. Dziewczyny nie boją się wyłamać spod panującego trendu. Weźmy przykład z tego roku, gdzie lansowaliśmy usta w odcieniu oranżu.  Dziewczyny stwierdziły, że oranż pasuje bardziej do mulatek a skoro Polki są w większości bladolice to pozostaną przy swoich różach indyjskich. Dzisiejsza dziewczyna nie obawia się, że któraś złośliwa koleżanka powie, że jest démodée . Jako wizażysta z długoletnim stażem mam doskonałą możliwość obserwowania tych zmian, etapów przez które przeszły Polki w swoich wyborach urodowych. Od  totalnego zachwytu i ślepego naśladownictwa przeszliśmy do pokolenia, które dąży do indywidualizacji i jest wierne swojemu pomysłowi na siebie. Nie oznacza to oczywiście zamknięcia i tego, że dziewczyny będą używały tego samego koloru do śmierci ale faktycznie nie boją się stanąć vis-à-vis trendu i powiedzieć „nie, to nie dla mnie”.
W mniejszych miejscowościach jest wciąż chęć poznawania technik makijażu. W tym roku odbyliśmy prawie 300 tysięcy konsultacji podczas Szkoły Makijażu w dwóch edycjach, jesienno-zimowej i wiosenno-letniej, co pokazuje jak dużym zainteresowaniem cieszy się akcja. Zastanawialiśmy się nawet, czy w edycjach przyszłorocznych nie zmienić tematyki. Tematy przewodnie już od dwóch lat to makijaż businessowy, smoky eye i tzw. look paryski – zabawa z eyeleinerem. Okazuje się, że są to tematy non stop na czasie, że nadal dziewczyny mają problemy z tym, jak prowadzić eyeliner. Poza tym na tych zajęciach dowiadują się, że niuanse w makijażu są w stanie zmienić  proporcje twarzy. W związku z tym eye liner to nie jest tylko kreska ale w zależności, czy ją poprowadzisz od pierwszej rzęsy, czy od wewnętrznego kąciak możesz podnieść zewnętrzny, możesz  zbliżyć oczy, rozsunąć. Tego typu niuanse. Wciąż potrzeba takich porad i są one bardzo w cenie.
Dziękuję za rozmowę :)


Co zadecydowało o wyborze Twojego zawodu? Czy Twój zawód to także Twoja pasja, jak u Sergiusza Osmańskiego? Chciałabyś zostać wizażystką?







Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast