piątek, 30 maja 2014

2 niezapomniane dni z marką Oceanic

Niektóre koleżanki bloggerki już opublikowały swoje relacje z pobytu w Sopocie i Gdańsku, który zorganizowała dla bloggerek marka Oceanic. Wyjazd pomyślany był jako przyjemne z pożytecznym - odpoczynek i relaks w połączeniu z wizytą w fabryce Oceanic w Trąbkach Małych oraz zwiedzaniem Gdańska z przewodnikiem miał dla mnie taki charakter. Tak lubię ;)

Markę Oceanic miałam przyjemność poznać jakiś czas temu, gdy uczestniczyłam kilka razy w spotkaniu z właścicielką Panią Dorotą Soszyńską oraz w prezentacji nowości AA i Diego dalla Palma – marki, której Euro Fragrance, druga firma będąca własnością Państwa Soszyńskich, jest dystrybutorem.

Oceanic zatrudnia ponad 300 osób, produkuje ponad 2 mln. produktów miesięcznie a udział marki AA w polskim rynku kosmetyków do pielęgnacji twarzy to ok. 10%.

W Trąbkach Małych miałyśmy możliwość zwiedzenia fabryki, laboratorium i magazynu Oceanica. Teren fabryki nie przypomina w niczym miejsca, które zazwyczaj kojarzy nam się z produkcją. Jest tam bardzo zielono, czysto i … przytulnie. W fabryce Oceanica, jako jedynej w Polsce jest możliwa produkcja leków, co zresztą marka czyni. Znacie zapewne Hydrocortyzon produkcji Oceanic i balsam rozgrzewający Extra Strong.



Jakkolwiek wizyta w fabryce była dla mnie bardzo ciekawym elementem wyjazdu pozostałe punkty wycieczki przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Tylu smakowitych, wyjątkowo zaserwowanych posiłków, które miałyśmy możliwość spożyć w klimatycznych restauracjach nie miałam okazji dotąd spróbować. Oceanic zaserwował nam także zakwaterowanie w eleganckich apartamentach i popołudnie w SPA w sopockim Sheratonie.


Ostatniego dnia czekało nas zwiedzanie Gdańska z przewodnikiem.

Przyznam, że nie sądziłam, że marka może w taki sposób docenić naszą „pracę”. To się nazywa prawdziwy szacunek i dbałość o bloggerki! Poczułam się autentycznie wzruszona. Organizacja ze strony PR marki Oceanic była na najwyższym poziomie.


Ten wyjazd był dla mnie również okazją do spotkania z innymi bloggerkami urodowymi, lifestylowymi, które oczywiście znam gorzej lub lepiej z innych spotkań i eventów. Ten 2-dniowy wyjazd był jednak wyjątkowy. Poznałam dziewczyny z innej, niekosmetycznej, że się tak wyrażę strony i jestem zbudowana tym doświadczeniem. Dziewczyny, jesteście wyjątkowe i wierzę, że większość urodowej blogsfery jest taka.
Mam nadzieję, że kiedyś będzie jeszcze okazja się spotkać i pogadać o wszystkim i o niczym.
Żadna blogerka nie jest samotną wyspą i tego będę się trzymać :)


Czytaj dalej ...

środa, 21 maja 2014

Diorskin Nude Shimmer Pink, czyli czy edycje limitowane są warte grzechu

W letniej kolekcji Diora Transat, z której opisywałam już lakier, znajdziemy także m.in. dwa produkty o nazwie Diorskin Nude Shimmer. Jeden w  kolorach różo-złotego brązu Rose lub jeśli ktoś woli Pink i drugi w odcieniu ciepłego brązo-złota - Amber.

Nabyłam drogą kupna ten pierwszy.


Produkt ma iście królewską oprawę, ponieważ posiada dość pokaźnych rozmiarów tekturowe pudełko, w którym znajdziemy masywną, metalową, srebrną kasetkę z lusterkiem i mięciutkim małym pędzlem kabuki. W osobnym miejscu w pudełku znajdziemy też tradycyjne welurowe granatowe etui.

Produkt jest połączeniem różu i rozświetlacza. Składa się z 4 części - jasnego różu i różo-brązu z shimmerem. Wytłoczone na powierzchni litery są w odcieniach kremowo-białym i intensywnie różowym. Kremowe mają matowe wykończenie a różowe mają lekki blask.


Z punktu widzenia estetyki jest to niewątpliwie wyższa szkoła jazdy. Czy jest też tak jeśli chodzi o zastosowanie i efekt?

Nie da się zastosować zamieszczonym w kasetce odcieni osobno. Każdy jest jednak na tyle dobrze napigmentowany, że zmieszane razem dają na twarzy delikatny efekt buzi „muśniętej słońcem”. Diorskin Nude Shimmer Pink nie jest jednak ani typowym różem ani typowym rozświetlaczem. Zauważyłam, że aktualnie marki tworzą takie 2 lub 3w1 a jak głosi polskie powiedzenie ludowe „ jak coś jest do wszystkiego, to….”  wiadomo ;)


Diorskin Nude Shimmer Pink jest nieco takim produktem. Nie do końca róż, nie do końca rozświetlacz, nie bardzo wiadomo więc gdzie go nałożyć. Nałożony na policzki daje ładny świeży efekt wypoczętej skóry ale już zastosowany jako rozświetlacz daje zbyt ewidentny blask, jak masa perłowa z różową poświatą. Osobiście nie przepadam za takim rodzajem rozświetlenia.


Produkt piękny od strony designu ale chyba mówiąc kolokwialnie „przekombinowany”. Tym niemniej na plus zapisuję metalowe opakowanie, które jest masywne i dobrze leży w dłoni oraz to, że nie widać na nim śladów palców i pozostałości produktu po aplikacji, bo wiadomo że osypywania nie da się całkowicie uniknąć.

Pisząc tę krótką recenzję zadałam sobie pytanie, po co marki wypuszczają co sezon kolekcje limitowane? Odpowiedź z punktu widzenia marketingu jest prosta ale mam wrażenie, że od jakiegoś czasu starają się prześcignąć jedna drugą w pomysłach na produkty, które w efekcie ocierają się o absurd.

Ciekawa jestem co Wy sadzicie.


Czytaj dalej ...

sobota, 17 maja 2014

Jest słonko więc jest wiosenne rozdanie - przybywajcie :)

Moje drogie czytelniczki :)
Po kilku dniach ulewnych deszczy wyszło wreszcie u mnie słońce, yupiii!
Pogoda MUSI się utrzymać chociaż do jutra bo jutro wielki dzień w życiu mojej córy - 
Pierwsza Komunia

Cieszę się z tego, cieszę się z pogody i tą radością dzielę się z Wami w postaci 

WIOSENNEGO ROZDANIA

w którym do zgarnięcia jest taki sympatyczny maluszek:


Aby wziąć udział w rozdaniu należy spełnić trzy warunki:
1. być obserwatorem mojego bloga,
2. udostępnić informację o rozdaniu wraz ze zdjęciem i linkiem do tego posta na swoim blogu lub FB
3. wypełnić poniższy formularz.

Wyniki podam w ciągu 2 dni po zakończeniu rozdania.

Pozdrawiam Was ciepło i przepraszam za ten dzidzio-piernikowaty ton ale słonko raduje duszę mą ;)



Rozdanie nie podlega pod ustawę o grach i zakładach Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn.zm z dn. 29/07/1992




Czytaj dalej ...

piątek, 16 maja 2014

Decoupage dla opornych, czyli jak w prosty sposób ozdobić przedmiot

W ubiegły piątek pokazałam pomysł na łatwe ozdobienie ramek do zdjęć tasiemkami. Nadmieniłam, że same ramki również można wykonać własnoręcznie nawet jeśli nie ma się szczególnych zdolności w tym kierunku.

Dzisiaj zapraszam do przeczytania w jaki sposób to zrobić.

Ramki wykonałam metodą découpage, czyli techniką zdobniczą polegająca na przyklejaniu na odpowiednio przygotowaną powierzchnię (drewno, metal, szkło itp) wzoru wyciętego z papieru lub serwetki i pokryciu go kilkoma warstwami lakieru tak, aby wyglądała jak namalowany.

ramki były wcześniej a tu są podnóżko-schodki :)

Potrzebnych nam będzie kilka produktów, przeznaczonych właśnie do wykonania zdobienia wspomnianą techniką. Bez obaw, są dostępne online i nie jest to duży wydatek.


1. Biała farba akrylowa (ten kolor jest najlepszy na początek przygody z decoupage). Online dostępne są takie, przeznaczone właśnie do tej techniki ale może być to każda farba akrylowa. Moja pochodzi z firmy Heritage i koszt 100ml to ok. 10zł

2. Pędzle. Ich wielkość zależy od wielkości powierzchni, którą będziemy ozdabiać ale na początek nie polecam zbyt małych.

3. Serwetka, najlepiej z wzorem na białym lub kremowym tle.

4. Produkt 3w1, żeby było prościej ;), a mianowicie podkład, klej i lakier w jednym zwany Modge Podge. Mój jest satynowy, marki Heritage i 120ml kosztowało ok.15zł.

5. Przedmiot do zdobienia. Na początek polecam niezawodne drewno. Musi być surowe.

Metoda decoupage nie jest szczególnie prosta jeśli chcemy wykonać zdobienie prefekcyjnie, ponieważ do tego potrzebowalibyśmy znacznie więcej produktów niż ten 3w1. Dobrze jednak, że taki Modge Podge istnieje bo przy jego pomocy również wykonany ładną rzecz.

Przystępujemy do pracy :)

1. Przygotowujemy powierzchnię przedmiotu, który będziemy ozdabiać. Jeśli jest idealnie gładka to nakładamy na nią od razu farbę. Jeśli nie jest gładka, trzeba będzie przetrzeć ją drobnoziarnistym papierem ściernym a następnie nałożyć podkład (primer) który zamknie pory drewna a dopiero potem farbę. Czekamy aż nałożone warstwy wyschną.

2. Wycinamy z serwetki motyw, który będziemy chcieli nanieść na powierzchnię. Nie musimy robić tego bardzo dokładnie (obrazek na górze), ponieważ jeśli znajduje się on na białym tle brzegi wtopią się w pomalowaną uprzednio na biało powierzchnię.  Po wycięciu motywy rozdzielamy wszystkie warstwy serwetki, najczęściej są 3 i wykorzystujemy tylko tą górną z motywem. Otrzymamy delikatny, prawie przezroczysty fragment serwetki.

3. Przyklejamy nasz motyw, czyli układamy go na powierzchni i przy pomocy pędzelka i Modge Podge delikatnie przyciskamy a następnie przesuwamy pędzelkiem po powierzchni "obrazka" delikatnymi ruchami, tak aby nie podrzeć wilgotnej struktury serwetki. Robimy to po to, żeby usunąć bąbelki powietrza spod wzoru.

4. Wykańczamy dzieło :) nakładając tyle warstw Modge Podge lub lakieru aby nasz wzór całkowicie wtopił się w powierzchnię albo tyle, na ile mamy czasu i wytrwałości ;) Pierwsze 3 -4 warstwy możemy nakładać jedna po drugiej ale następne trzeba pozostawić do wyschnięcia i każdą przejechać papierem ściernym przed nałożeniem kolejnej. Ja ograniczam się więc zazwyczaj do niezbędnego minimum ;). Całość pozostawiamy do wyschnięcia.

Rada: na początek wybierajcie większe wzory, żeby się nie zrolowały podczas przyklejania.

Tadam, i oto nasz przedmiot :)

podnóżek z Ikei zrobiony jakiś czas temu, w którym obecna jest jeszcze tzw. technika przecierki, równie nieskomplikowana :)
 


Proste? Proste :)


Czytaj dalej ...

środa, 14 maja 2014

Chanel Poudre Universelle Compacte Préface

Poudre Universelle Compacte ze stałej oferty Chanel opisywałam TU. Bardzo go lubię więc, gdy w wiosennej kolekcji Notes de Printemps pojawił się w wersji limitowanej byłam bardzo ciekawa, w czym będzie ona inna od podstawowej.

Miałam okazję przyjrzeć mu się podczas spotkania dla klientek, jakie marka zorganizowała w swoim szkoleniowym butiku w Warszawie. Spodobał mi się na tyle, że niebawem u mnie zagościł.


Poudre Universelle w wersji limitowanej nosi nazwę Préface, czyli Wstęp, Przedmowa i chyba to dobra nazwa. Daje na buzi efekt, który jest swoistym Wstępem do wiosennych, świeżych i delikatnych makijaży. Takie miałam skojarzenie :)

Préface różni się od swoich sióstr (poudre ma w jęz. francuskim rodzaj żeński) przede wszystkim kolorem i nieco efektem na twarzy. Otóż jest to delikatny, jaśniuteńki pudrowy róż - świeży i bardzo wiosenny odcień.


Zastosowanie jest takie samo jak tych ze stałej oferty tzn. może być stosowany jako zwykły puder lub jako puder wykończeniowy. Daje satynowy efekt matu ale nie jest całkiem przezroczysty jak te ze stałej oferty ze względu na swój kolor właśnie. Twarz wygląda na wypoczętą i świeżą dzięki temu odcieniowi. Nadaje on leciutki blask co sprawia wrażenie jasnej zdrowej cery nawet jeśli w rzeczywistości nie jest ona taka do końca. Za to właśnie go lubię. Nawet zmęczoną, nieco poszarzałą twarz potrafi ładnie rozjaśnić i ożywić.

Jeśli skóra jest sucha lub mieszana można wykonać nim poprawki w ciągu dnia bez obawy, że uzyska się po kilku takich zabiegach różowy kolor na twarzy. Po prostu stanie się ona bardziej rozświetlona. Tak jak w przypadku poudre universelle ze stałej oferty nie sądzę, żeby tłuste cery, oczekujące dużego zmatowienia  w pełni doceniły ten produkt – nie zadziała on w ten sposób.


Post jest być może na pierwszy rzut oka nieco bezsensowny – po co opisywać coś, co już jest niedostępne? Chcę nim raczej uświadomić, że czasami warto przyjrzeć się kolekcjom limitowanym, ponieważ mogą zaoferować znany nam produkt w nieco innym wydaniu, ciekawszym i wyjątkowym.



Czytaj dalej ...

wtorek, 13 maja 2014

Kanebo Sensai Silky Purifying Peeling Powder

Od dłuższego czasu poszukiwałam peelingu enzymatycznego do mojej suchej, wrażliwej skóry z tendencją do naczynek. Jak z zwykle z pomocą przyszła mi nieoceniona Paulina.

Przyznam, że dziwi mnie, że marki selektywne nie mają w swojej ofercie tego typu produktów, a przynajmniej jest ich tyle co kot napłakał.

Miałam dotychczas kilka produktów polskich firm ale nie do końca się sprawdziły.
I tak stałam się posiadaczką Kanebo Sensai Silky Purifying Peeling Powder, czyli sypkiego oczyszczającego, jedwabnego peelingu do twarzy.



Opakowanie, choć to nie jest może szczególnie istotne jest proste, eleganckie, przywołuje dobre skojarzenia z czystością i higieną. Lubię takie.

Produkt, jak wspomniałam ma postać sypką i aplikacja odbywa się po uprzednim rozprowadzeniu go w dłoni wodą. Należę do osób, które jeśli nie umyją twarzy wodą czują się niedomyte ;)
Po dodaniu niewielkiej ilości wody biały proszek błyskawicznie przybiera płynną, lekko pieniącą się postać. Mikroskopijne ziarenka znikają więc zupełnie i otrzymujemy delikatną piankę, przy powstaniu której aktywują się enzymy usuwające martwe komórki ze skóry. Producent zaleca stosowanie 2-3 razy w tygodniu. Ja zaraz po zakupie stosowałam przez 5 dni codziennie (a co, jestem Terminator), ponieważ czułam, że moja skóra jest od jakiegoś czasu niedoczyszczona. Ten maraton w najmniejszym stopniu jej nie zaszkodził, nie podrażnił a wręcz przeciwnie – za każdym użyciem stawała się aksamitna, jaśniejsza i delikatniejsza. Nakładanie na tak oczyszczoną skórę dalszej pielęgnacji to czysta przyjemność– wierzcie mi:)


Peeling Kanebo nie powoduje żadnego uczucia ściągnięcia, wysuszenia. Buzia jest tak gładka jak obiecywany przez producenta jedwab, czuje się maksymalne odświeżenie i czystość.
Mimo, że moja skóra nie jest problemowa, nie mam zmian potrądzikowych a „niespodzianki” zdarzają się niezwykle rzadko mam dość widoczne pory w okolicy nozdrzy i na policzkach i tam zbierają się nieczystości – wiadomo. Peeling Kanebo oczyścił je już po kilku użyciach. Stały się mniej widoczne i jakby wygładziły się (?) – takie mam wrażenie. Obecnie stosuję go tak jak Pan Bóg przykazał yyyyy tj. jak przykazał producent i liczę, że wraz z dalszym używaniem moja skóra będzie gładziutka i jaśniutka jak pupka niemowlęcia. Nawet moje przebarwienia są mniej widoczne.

Peeling zawiera składniki kojące skórę w tym biotechnologicznie pozyskany składnik z jedwabiu i to ma także wpływ na moje naczynka, które po zastosowaniu produktu nie dają o sobie znać, nie burzą się ;) a są wręcz ukojone.

To co jest warte podkreślenia to ogromna wydajność więc jej stosunek do ceny jest wielkim plusem, bo produkt do tanich nie należy. Za o 300zł otrzymujemy 40g kosmetyku ale widząc ile go dotąd zużyłam zajmie mi to pewnie pół roku. Drugi ogromny plus to higieniczny dozownik. Nie musimy grzebać palcami w produkcie by go zaaplikować, wystarczy delikatnie przechylić butelkę i wysypać na dłoń pożądana ilość. Wystarczy naprawdę tyle co na zdjęciu poniżej by umyć całą twarz.



Czytaj dalej ...

piątek, 9 maja 2014

Post na piątkowy dzień - DIY

Ostatnio choróbska nie chcą opuścić mojego domu. Chorują dzieci, potem my z mężem się od nich zarażamy i tak w kółko. Ma to swoje dobre strony tylko dlatego, że gdy jestem już w stanie ruszać rękami i nogami i wyłażę z łóżka odbija mi hormon DIY :)

Ostatnio "upiększyłam" pokój córki. Ma już co prawda całe wielkie 9 lat ale na szczęście nie będzie raczej typem emo i lubi kolor więc wprowadzam go do jej pokoju.

Kiedyś, gdzieś podpatrzyłam fajny pomysł na zdjęcia wiszące na ścianie w dziecięcym pokoju i jakiś czas temu w ten sposób "obrobiłam" kilka zdjęć córki.


Od razu powiem, że jeśli macie dwie lewe ręce do takich prac to ten post jest dla Was :)

Będziecie potrzebowały ramkę, ja w swoje włożyłam trochę więcej pracy bo wykończyłam je metodą decoupage ale baaardzo prostą, tasiemkę z pasmanterii, zszywacz tapicerski i oczywiście zdjęcie pociechy :)

A cała praca wygląda tak oto :


Efekt na ścianie:


Jeśli chciałybyście dowiedzieć się jak w prosty sposób, metodą decoupage upiększyć takie ramki to dajcie znać.

Miłego weekendu :*


Czytaj dalej ...

środa, 7 maja 2014

Flawless Face Laury Mercier

W czasie długiego weekendu udało mi się umówić na makijaż do nowej na naszym rynku marki Laura Mercier. Kosmetyki  dostępne są w perfumeriach Douglas. Jak na razie głównie w Warszawie ale zapewne szybko się to zmieni.


Jak tylko marka otworzyła swoje stanowisko w jednej z warszawskich galerii handlowych pospieszyłam obadać ofertę. Pierwsze zdjęcia znajdziecie TU.

Laura Mercier pochodzi z Prowansji. Jako nastolatka uczyła się w szkole malarstwa w Paryżu. Jednak bardziej zainteresowała ją sztuka makijażu, dlatego rozpoczęła naukę w prestiżowej szkole kosmetycznej Carita School, gdzie specjalizowała się w dziedzinie makijażu. W 1985 roku zaproponowano jej przyłączenie się do zespołu wprowadzającego na rynek amerykańskie wydanie ELLE i przeniosła się do Nowego Jorku. Tam współpracowała z wieloma znanymi markami kosmetycznymi i odzieżowym jak L’Oreal, Maybelline, Victoria’s Secret, Gap oraz Banana Republic.
Zanim w 1996 roku stworzyła własną markę kosmetyków pracowała z takimi sławami jak: Sarah Jessica Parker, Julia Roberts czy Juliette Binoche. Przez wiele lat odpowiadała za sceniczny wizerunek Madonny. 

Kosmetyki Laury Mercier to szeroka gama produktów opartych na klasycznej, zawsze aktualnej palecie barw, której zadaniem jest eksponowanie naturalnego piękna każdej kobiety.
Koncepcja makijażu Laury Mercier opiera się na zasadzie Flawless Face - przekonaniu, iż w sztuce wizażu najważniejsze jest zadbać o nieskazitelny wygląd skóry. Każdy produkt Flawless Face został opracowany, by umożliwić kobietom osiągnięcie efektu niewiarygodnie gładkiej, jednolitej i naturalnie wyglądającej cery.

Wśród szerokiej gamy produktów marki na pierwszy plan wysuwają się podkłady. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. To właśnie one przykuły najpierw moją uwagę.


Silk Crème Foundation to najmocniej kryjący podkład z całej oferty podkładów Laura Mercier, o przedłużonej trwałości, wygładza niedoskonałości skóry, nawilża, odżywia (zawiera aminokwasy otrzymane z jedwabiu), chroni przed niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi (dzięki zawartości czarnej herbaty i wit. A) . Podkład ten posiada pigmenty rozpraszające światło, które sprawiają, że linie i niedoskonałości skóry są mniej widoczne. Pozostawia skórę naturalnie rozświetloną. Jest odpowiedni dla wszystkich typów skóry. Daje efekt satyny.


Crème Smooth Foundation to nawilżający podkład, który jest dość treściwy. Jest idealny dla skóry normalnej i suchej. Kosmetyk nie podkreśla linii i niedoskonałości cery. Podkład można nakładać warstwowo, dostosowując efekt krycia do swoich potrzeb. Efekt końcowy to promienna i gładka skóra. Zawiera Omega 3 i olejek arganowy, zieloną herbatę i witaminę E.



Moisture Suprême Foundation to podkładu dla skóry suchej, zmęczonej, wrażliwej, nawilżający  i zmniejszający widoczność drobnych linii. Nadaje twarzy nieskazitelny wygląd. Dzięki lekkiej konsystencji produkt gwarantuje niezrównane uczucie komfortu i zastrzyk energii.  Lekka konsystencja sprawia, że podkład z łatwością rozprowadza się na skórze. Zapewnia średni efekt kryjący, który można jednak budować. Gwarantuje w pełni naturalne wykończenie makijażu. Zawiera  aloes, olejek avocado, olejek arganowy, kwasy Omega-3 i Omega-6.


Tinted Moisturizer Broad Spectrum SPF 20 Sunscreen - Oil Free  to rewolucyjny i wielokrotnie nagradzany, beztłuszczowy krem koloryzujący, przeznaczony dla skóry mieszanej, tłustej, problematycznej, wrażliwej. Nawilża skórę, zapewnia jej ochronę SPF, delikatne, naturalne wykończenie makijażu oraz pomaga zmniejszyć widoczność drobnych linii i niedoskonałości skóry. Zapewnia delikatny efekt kryjący, który można budować. Gwarantuje półmatowe wykończenie makijażu. Zapobiega nadmiernemu wydzielaniu sebum. Zawiera estry jojoba, korzeń lukrecji.

Tinted Moisturizer Broad Spectrum SPF 20 Sunscreen to krem koloryzujący idealny dla skóry suchej i mieszanej. Nawilża, zapewnia jej ochronę SPF, gwarantuje delikatne, naturalne, świeże wykończenie z delikatnym efektem krycia, zmniejsza widoczność drobnych linii. Jego lekka formuła dodaje blasku cerze. Zawiera kompleks witamin antyutleniaczy (C i E ),  hialuronian sodu. To właśnie ten krem-podkład nałożyła mi makijażystka i bardzo przypadł mi do gustu.


Inne ciekawe produkty, które warte są uwagi to:
- baza pod makijaż niezawierająca silikonów,
- korektor Secret Camouflage, który zapewnia świetny efekt kryjący. Ten korektor składa się z dwóch odcieni – jednego, który dopasowuje się do kolorytu skóry i drugiego, ciemniejszego pozwalającego na uzyskanie dokładnie takiego odcienia, jaki jest nam potrzebny (jaśniejszego lub ciemniejszego).
- Secret Concealer korektor pod oczy, który tuszuje zasinienia, jest silnie nawilżający i dobrze napigmentowany.
- Loose Setting Powder - Translucent niewiarygodnie lekki, transparentny i jedwabisty puder utrwalający. Kosmetyk zawiera najdrobniejszy francuski talk, który ma wyjątkowe właściwości odbijające światło. Dzięki niemu uzyskamy efekt miękkich konturów oraz optycznie wygładzimy drobne linie i niedoskonałości. 
- Eyeliner Tightline  długotrwały eyeliner dostępny w wielu odcieniach. Jest to produkt prasowany, przypominający cień. Aplikacja odbywa się przy udziale wody lub aktywatora, dzięki któremu eyeliner staje się wodoodporny. Makijażystka nałożyła mi go na linię górnych rzęs co pogłębiło spojrzenie i optycznie zagęściło rzęsy. Miałam kiedyś coś podobnego z Kryolan.
- cienie, pojedyncze, z  których możemy stworzyć własną paletkę. Pierwsze spotkanie z nimi jest bardzo pozytywne. Mają dobrą pigmentację, dobrze się blendują i to co dla mnie ważne, bo lubię, mamy duży wybór matów.




Jeśli chodzi o nakładanie podkładów Laury Mercier to należy to robić gąbeczką (gąbeczka LM jest mięsista i płaska, jak języczek) lub palcami. Nakładane pędzlem będą się po prostu rozmazywać.

Makijaż, który wykonała przemiła Pani Sylwia bardzo mi się spodobał, głównie dlatego, że moja skóra faktycznie uzyskała naturalny wygląd a oczy, dzięki eyelinerowi i odpowiednio dobranym cieniom stały się bardziej widoczne na twarzy. Przyznam, że rzadko maluję kreski, primo nie wychodzi mi to za dobrze, secundo dotąd wydawało mi się, że mi nie pasują. 


Prócz kosmetyków kolorowych Laura Mercier wprowadziła do Polski także pielęgnację. Mamy tu więc kremy do twarzy, pod oczy, bardzo ciekawy peeling (pięknie pachnie i sprawdza się nawet u takiego suchara jak ja), samodzielne faktory słoneczne i produkty do ciała – to czemu się nie oprę. 


Peelingi, kremy, balsamy i miody do kąpieli o tak cudownych zapachach i konsystencjach, że nie przejdziecie obok nich obojętnie - zapewniam ;) Jak wykończę swój zapas tego typu produktów to na pewno pierwsze kroki skieruję do stanowiska Laury Mercier. 


Jak na razie, po makijażu opuściłam perfumerię z kremem do rąk o zapachu świeżej figi (mmmmmmm) i pełna wrażeń – lubię odkrywać nowe marki :)



 
Czytaj dalej ...

niedziela, 4 maja 2014

Ulubione balsamy do ust i nie tylko do ust :)

Balsam do ust to kosmetyk, bez którego nie umiałabym funkcjonować. Gdybym miała zabrać tylko trzy rzeczy na bezludną wyspę na pewno byłby jedną z nich. Te poręczne maluchy są ze mną bowiem cały okrągły rok 12 godzin na dobę.

Zużyłam ich dotąd pewnie z tonę ale nadal nie znalazłam swojego ulubieńca.

Dzisiaj przedstawię Wam te produkty, których używałam ostatnio lub nadal używam.


Od balsamu do ust oczekuję przede wszystkim natłuszczenia, czy jak kto woli nawilżenia oraz wygładzenia powierzchni warg. Nie spodziewam się trwałości bo nie taka jest, moim zdaniem rola balsamu. To jakby oczekiwać tego od błyszczyka. Balsam to dla mnie coś między pielęgnacją a upiększeniem.

Moje usta są często popękane. W ciągu dnia bardzo dużo mówię (taka praca), staram się więc sporo pić i zwilżam wówczas usta napojem. Taki nawyk nie robi im dobrze niestety. Dlatego balsam, który jest stałym mieszkańcem mojej torebki czy kieszeni nie może mieć żadnego smaku - nie lubię zjadać kosmetyków.
Zawsze jakiś balsam leży też na mojej szafce nocnej.


1. Baume lèvres fleur d'hibiscus L'Occitane - to limitowana edycja balsamów francuskiej marki. Taki mały tłuścioszek o przyjemnym słodko-kwiatowym zapachu. Zawiera 10% masła shea i wyciąg z hibiscusa. Ma za zadanie zmiękczać i ujędrnić usta. 
Sympatyczny. Po nałożeniu faktycznie tłustawy, ma konsystencję linomagu ale na dłuższą metę wysusza niestety i jakoś tak ściąga wargi.Wydajny, bezbarwny. Ma lekko słodkawy smak.

2. Decléor Aroma Solution - zawiera olejki z orzechów laskowych, makadamii, wyciągi ze zbóż. Ma za zadanie odżywić usta. 10ml tubka zawiera gęsty produkt, który ma konsystencję maści i wychodzi z opakowania w formie cienkiego wężyka. Trzeba dość mocno nacisnąć tubkę więc czasami wyłazi za dużo. Nie jest tłusty jak L'Occitane, na ustach daje uczucie lekkiego schłodzenia, dobrze się wchłania ale jednak czuć go na wargach. Jest bezsmakowy i bezbarwny.
Dobrze natłuszcza, wygładza usta i pewnie byłby moim ulubieńcem gdyby nie intensywny ziołowy zapach, który na dłuższą metę jest dla mnie nieakceptowalny. Mogę go stosować kilka razy w ciągu dnia ale nie więcej.

3. Lierac Hydra Chrono+- nie zawiera parabenów, zawiera wosk różany, masło shea, kakaowe i ceramidy, witaminę A i E. Ma jasno-różowy transparentny kolor, po nałożeniu uzyskujemy lekko perłowy efekt lśniących warg, podkreśla naturalny ich kolor. Ma bardzo przyjemny różany zapach i jest bezsmakowy. 
Przyznam, że jest to jeden z moich ulubieńców. Łączy bowiem niezłe działanie pielęgnacyjne (regeneruje, dobrze natłuszcza ale nie skleja ust) z upiększającym. Jest również bardzo wydajny. 3gr produktu starczają naprawdę na długo mimo częstego stosowania.

4. Rêve de miel NUXE - opisywałam go kiedyś na blogu a moja relacja z nim jest trudna ;) Wiem, że jest to bardzo lubiany produkt ale... No właśnie, mam małe ale. Otóż, ze względu na zawartość maleńkich grudek stosowany zbyt często może przynieść więcej szkody niż pożytku. Po prostu zachowuje się jak peeling więc stosuję go tylko wówczas, gdy moje wargi są faktycznie mocno spierzchnięte i gdy chcę je natychmiast wygładzić. Bardzo wydajny. Słoiczek 15gr starczy Wam do końca świata ;)

5. Rose Salve C.O. Bigelow - to moje ostatnie odkrycie. Produkt wielofunkcyjny, do stosowania na wszystkie przesuszone, popękane, szorstkie partie ciała jak twarz, usta, łokcie, kolana, skórki paznokci. Produkt zawiera 9% ekstrakt z róży. W opakowaniu (metalowa mała puszeczka (?)) wygląda jak przezroczysta maść o silnie różowym kolorze. W aplikacji jest kompletnie bezbarwny. Ma dość wyczuwalny, charakterystyczny różany zapach ale nie przytłaczający. Jest bezsmakowy. 
Świetnie daje sobie radę z przesuszeniem, podrażnieniem skóry, popękana skórą. Stosuję go nawet na pięty, które są lepiej wygładzone niż po niejednym celowanym kremie.
Mój hit :)

6. My Favorite Night Balm C.O. Bigelow - produkt "ze stajni" McLarena... yyyy znaczy Bath&Body Works :). C.O. Bigelow to produkty naturalne, początkowo tylko apteczne. My Favorite Balm jest przeznaczony do stosowania na noc i ma 8-godzinne działanie. Autentycznie ma. OK, w nocy nasze usta tak czy tak odpoczywają, nie oblizujemy ich więc pewnie większość balsamów miałaby tak długie działanie. Nie do końca. Po innych, które stosuję na noc rano nie ma śladu a usta wymagają natychmiastowego nałożenia produktu. My Favorite Balm trwa aż do rana. Nie jest przy tym tłusty ale po prostu trwały. Wargi po nocy są delikatne, miękkie, przyjemne w dotyku.
Mój nocny faworyt - ostatecznie nazwa zobowiązuje ;)

Część z w/w produktów zawiera parafinę ale raczej nie działa ona komedogennie na usta ;), zresztą jest jej tyle wszędzie, że podejrzewam, że tylko moje dzieci jej nie zawierają.

Jakie są Wasze ulubione balsamy?




Czytaj dalej ...

piątek, 2 maja 2014

Taki mam klimat :)

Grecja - wakacje, oliwne gaje, nasycone błękitem niebo i woda, błogie lenistwo. 


Wyspy greckie – białe mury, niebieskie okiennice,  proste meble, niebieskie krzesła, bawełna i płótno.


Sypialnia – własnoręcznie pobielona komoda, tymi ręcamy malowane niebieska szafka nocna i krzesło, malinowo-słoneczna apaszka zamiast nieziemsko bujnych różaneczników, obraz stojący nie wiszący.
Taki mam klimat. Nie do końca kreteński ale mam wciąż nadzieję, że nie kretYński ;)




Kot - symbol urodowej blogsfery ;)


Udanego świętowania :)


Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast