Pokazywanie postów oznaczonych etykietą róż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą róż. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 lutego 2015

The Look Book Essential Glamour Kevyn Aucoin

Będąc rasową blogerĄ kosmetyczną (nie młodą lekarką ;) ulegam nie tylko produktom dostępnym w Polsce ale także niestety tym, które są popularne za granicą.
Jedną z takich interesujących marek niedostępnych w Polsce jest marka założona przez makijażystę Kevyna Aucoin. Kiedyś pisałam o nim szerzej przy okazji pewnego produktu TU.

Dzisiaj chcę Wam zaprezentować produkt Kevyna Aucoin, który "załatwia" nam większość makijażu. Chodzi o The Look Book Essential Glamour, czyli paletę do makijażu zawierającą kilka produktów, przy pomocy których wykonamy makijaż twarzy otrzymując przynajmniej dwa looki - naturalny i dramatyczny zwany potocznie wieczorowym ;)


Paleta Essential Glamour przypomina książkę. Po wyjęciu jej z tekturowego, złotego ubranka naszym oczom ukazuje się obwoluta z gumowego węża :D Mimo, że oczywiście nie jest to prawdziwa skóra tworzywo jest dość eleganckie.


Wewnątrz znajdują się 2 strony ze słowno-obrazkową instrukcją wykonania obu w/w looków (każdy, nawet makijażowo zdolny inaczej zrozumie) oraz produkty i lusterko.


Mamy tu: cztery cienie, dwie szminki i dwa róże oraz pędzelek z pacynką. Czego chcieć więcej? ;)

Cienie są naprawdę dobrze dobrane pod względem kolorystycznym i rzeczywiście można osiągnąć przy ich pomocy różny efekt a ich wykończenie jest matowe, satynowe i perłowe. Szminki i róże mają kremową konsystencję więc róże można stosować także na usta.


Książeczka do makijażu Kevyna Aucoin nie jest duża (ok. 12x15cm) więc z powodzeniem zmieści się w torebce czy wyjazdowej większej kosmetyczce. Na wyjazdach sprawdzi się idealnie :)

lekki dzióbek (nie dziUbek!) wyszedł niezamierzenie ;)
Co sądzicie?




Czytaj dalej ...

piątek, 30 stycznia 2015

GUERLAIN Les Tendres, czyli moich wiosennych łupów cz.2

Zaprasza na drugą część moich łupów z wiosennych kolekcji makijażowych. Dzisiaj mowa będzie o czułej, łagodnej i pastelowej kolekcji GUERLAIN - Les Tendres.


Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu marka stawia na delikatność i podkreślenie naturalnego wyglądu tworząc kolekcje bardzo kobiece a wręcz dziewczęce.

Les Tendres składa się z kilku produktów, wśród których znajdziemy dwa nowe. Mowa o meteorytowym różu Perles de Blush i Baby Glow, który określiłabym jako hybrydę podkładu, kremu BB i rozświetlacza w płynie :) 


Guerlain o swoim produkcie pisze, że "po raz pierwszy światło stało się płynne" i coś w tym stwierdzeniu jest. Produkt daje subtelne, lekkie krycie, na twarzy jest jedwabisty i ledwie wyczuwalny. Ma usuwać oznaki zmęczenia i wydobyć naturalne piękno skóry dodając dziecięcego uroku.
Konsystencja jest lekka a efekt na twarzy to faktycznie optyczne rozświetlenie, wygładzenie i ujednolicenie kolorytu. Mam wrażenie, że to połączenie fluidu z meteorytami nie ogranicza się tylko do obezwładniającego i tak świetnie znanego zapachu kulek ale chodzi tu także o przełożeniu efektu jaki one dają na płynną postać. Moim zdaniem produkt bardzo udany.

Baby Glow 2 - clair
Poużywam i zdam relację, czy ma także działanie nawilżające jakie obiecuje Guerlain :)

Drugim produktem, który od samego początku wzbudzał duże emocje w kosmetycznym świecie jest róż meteorytowy Perles de Blush. Emocje wzbudzał oczywiście jego kolor, ponieważ faktycznie na zdjęciach kulki wyglądały na zaje... tj. bardzo różowe.


Opakowanie nie powala. To po prostu tekturowe pudełeczko z wytłoczonymi słodkimi amorkami. Ładne ale nieco...kiczowate umówmy się ;)

Kulki natomiast faktycznie w perfumeryjnym oświetleniu wyglądają dramatycznie ale już w świetle naturalnym bardzo zyskują.


Jeśli chodzi o ich kompozycję to znajdziemy tu 3 kolory: fuksję, która ma ożywiać i wydobyć naturalny kolor policzków, opalizujący szampan, który rozświetla kości policzkowe i jasny róż, który rozbudza cerę, cokolwiek to znaczy ;)


Na twarzy efekt jest delikatny, fuksjowe kulki znikają ustępując miejsca subtelnemu rozświetleniu. Nawet widoczny na zdjęciu powyżej opalizujący pył nie jest tak intensywny na policzku.

 
Zapach - wiadomo ;)
Czuję, że ten róż stanie się na długo moim ulubieńcem.




Czytaj dalej ...

środa, 19 listopada 2014

Plumes Précieuses Chanel

Makijażowe kolekcje świąteczne marek selektywnych już od dawna w perfumeriach a właściwie już od dawna tylko ślad po nich ;).

Jak co roku czekałam na kilka szczególnie. Niestety rozczarowały mnie po obejrzeniu w perfumerii. Tak było m.in. ze świątecznym Guerlain i Diorem :(

Kolekcją, która nie interesowała mnie szczególnie na podstawie zdjęć reklamowych była Plumes Précieuses Chanel. Niestety, jak to często u mnie bywa z kolekcjami tej marki, spotkanie oko w oko powoduje przykrą dla mojego portfela weryfikację wyobrażeń ;) :D

Kolekcja składa się m.in z rozświetlacza Camélia de Plumes i różu Caresse. Te dwa produkty po prostu mnie urzekły i cóż było robić. W tym roku jest nieco łatwiej, bo akurat Sephora zafundowała nam 20% -owy rabat więc...


 
Camélia de Plumes to specyficzny rozświetlacz. Nie w działaniu, bo tu chyba nie ma nic odkrywczego ale w kolorze. Na pierwszy rzut oka jest to po prostu srebrny kolor. Piękne tłoczenie bardzo trafnie wpisuje się w sezon zimowy - niby ukochany kwiat Chanel a jakby płatek śniegu. Ten kolor na zdjęciach reklamowych zwiódł mnie. Dla mnie rozświetlacz musi mieć nieco z koloru skóry, czyli nieco różu, beżu, może żółci ale niekoniecznie czystego srebra.

Okazuje się, że Camélia de Plumes tylko na pozór jest srebrna. W rzeczywistości, po roztarciu i rozprowadzeniu na twarzy ma piękny dość ciepły złoto-srebrny odcień, zbliżony do ... oszronionej brzoskwinki. Na twarzy daje transparentny efekt glow. To dla mnie swego rodzaju połączenie efektu Meteorytów z tradycyjnym rozświtlaczem.


 Drugim zasługującym na wielką uwagę produktem w tej kolekcji jest róż Caresse.

 
Caresse to piękny brzoskwiniowo-różowy kolor, taka Pieszczota na policzku ;) Konsystencja jest satynowo-kremowa ale nieco pyląca. Efekt na policzku natomiast to pół transparentny, dość wyraźny glow. Kolor jest na tyle ciekawy, że w strukturze, w migoczących w świetle mikro drobinkach zatopiony jest róż, brzoskwinia, złoto, srebro, a nawet można się dopatrzeć fioletu i szarości. 


Skusiło Was coś ze świątecznych kolekcji?





 


Czytaj dalej ...

sobota, 15 listopada 2014

Leniwie weekendowo, czyli trend czy wbrew trendowi

Mam bardzo dużo kolorówki, za dużo :/ I tak w sumie używam wciąż tego samego, bo rano maluję się w biegu. Wiadomo, matka dzieciom i do tego pracująca :)

Do poniższego wpisu zainspirowało mnie wczorajsze spotkanie z, w sumie już legendą wizażu w Polsce, Sergiuszem Osmańskim. Pod koniec naszej rozmowy stwierdził, że Polki nie boją się wyłamać trendom, nie podążają za nimi ślepo, jeśli nie czują się dobrze w ustach w kolorze oranżu (trend tegoroczny) nie będą na siłę go nosić. Indywidualność i świadome wybory charakteryzują dzisiejsze kobiety i dziewczyny.

Zapraszam Was więc dzisiaj na leniwy post o moich "skatowanych" już nieco makijażowych ulubieńcach kompletnie na przekór trendom a może raczej w zgodzie z trendem ponadczasowym ;) Taka moja mała czarna makijażu.
Po niektóre z przedstawionych produktów sięgam od lat i są to moje kolejne egzemplarze, inne są ze mną od dłuższego czasu i pewnie też popędzę po nie, gdy się skończą.


Nie ma na zdjęciu podkładu, ale o moim ostatnim ulubieńcu pisałam niedawno TU, więc nie będę dublować wpisu.

Ulubiony korektor/rozświetlacz pod oczy 

Nie przepadam za mocnymi korektorami pod oczy, mimo że pewnie moje zmarszczki wymagają już ukrycia. Nie zamierzam :) Lubię je, świadczą o moim pięknym wieku :D
To co mi przeszkadza i co staram się pod oczami zatuszować, to lekkie zasinienia oraz czasami obrzęki. Idealnie w tej roli sprawdza się BB eye cream z linii Hydra Life Diora. Opisywałam go już TU. Podkreślę tylko, że z wiekiem większy nacisk kładę na aspekty pielęgnacyjne kolorówki stąd ten wybór.
Drugim moim ulubieńcem jest Precious Light Rejouvenating Illuminator Guerlain opisany i wychwalany TU :) Głównie cenię w nim delikatne rozświetlenie zasinień bez mocnego krycia. Pięknie odbija światło i jest bardzo ekonomiczny. Mam go od marca tego roku, czyli 9 miesięcy. Pojemność to 1,5 ml ! Końca nie widać :)
 
Ulubiona mascara

Jest nią od dłuższego czasu Dior Show Iconic Overcurl. Od momentu jej pojawienia się na rynku zbierała pochlebne recenzje. 
Do mascar z serii Dior Show mam ogromny sentyment. Moje pierwsze wysokopółkowe pochodziły z tej linii. Przez wiele lat byłam wierna DiorShow Backstage w czerni i w brązie. 
Od tuszu wymagam przede wszystkim wydłużenia, pogrubienia i intensywnej, głębokiej czerni, ponieważ czasami, z braku czasu (patrz wstęp) jest to jedyny element mojego makijażu. Moje rzęsy są dość marne. Może nie krótkie i rzadkie ale cienkie i jasne na końcach.

Dior Show Iconic Overcurl ma ciekawy kształt szczoteczki, nieco podobny do innego mojego ulubieńca - słynnego Pythona Heleny Rubinstein. Kształt szczoteczki ma dla mnie duże znaczenie, ponieważ moje rzęsy są proste i mimo stosowania zalotki nie bardzo się poddają podkręcaniu. Kształt szczoteczki inspirowany zalotką pozwala na podkręcenie przy jednoczesnym utrwaleniu tuszem.
Wrócę pewnie po kolejne opakowanie.

Ulubiony produkt do brwi

Od kiedy całkiem niedawno dzięki marce BENEFIT i niesamowitej pani Ani z Brow Baru w CH Arkadia w Warszawie dowiedziałam się, ze MAM brwi nie ustaję w zabiegach by pięknie wyglądały. Pani Ania nakłada mi hennę więc jeśli chodzi o kolor jestem usatysfakcjonowana na jakieś dwa tygodnie i wówczas wystarczy mi Speed Brow, czyli żel w uniwersalnym kolorze. Moim ulubieńcem do optycznego zagęszczenia, nadania koloru, zdyscyplinowania brwi jest natomiast Gimme Brow. Odkąd mam brwi ;) nie rozstaję się z tymi dwoma produktami.

Ulubiony róż

Lubię satynowe róże ale takie, którym blisko do matu, ponieważ na buzi, przy mojej suchej skórze mam zazwyczaj dość bagaty krem nawilżający, rozświetlający podkład więc dodatkowe rozświetlenie nie jest mi już szczególnie potrzebne.
Bardzo lubię róże MAC.
Mój ukochany nazywa się Launch Away i pochodzi niestety z limitowanej kolekcji Hey Sailor. Gdy się skończy będzie ból ;) Nigdy go nie opisywałam, co mnie zdziwiło. Teraz nie ma to już większego sensu, bo i tak jest niedostępny. Napiszę więc krótko, że jest to kolor miedzy różowym płakiem róży a dojrzewająca brzoskwinią. Daje śliczny, delikatny, dziecięcy efekt na twarzy. Któż z nas nie zazdrości dzieciom zdrowego rumieńca?

Ulubiona baza pod cienie

Tak stosuję od zawsze, ponieważ o ile moja skóra jest sucha moje powieki są tłustawe i bez bazy cienie albo się rolują albo nieestetycznie rozmazują. 
Moim ideałem jest Paint pot MAC Painterly. Też już o nim pisałam, zresztą nie tylko ja. Oprócz przedłużenia trwałości cieni i podbicia koloru daje ładne krycie z naturalnym efektem. Czasami przykrywam nim drobne żyłki na powiekach, nakładam eyeliner, tusz i voilà :)

Ulubiony eyeliner

Robię średnio-wprawne kreski ale dzięki magicznemu i osławionemu żelowemu eyeleinerowi Bobbi Brown ta sztuka udaję się nawet mnie.
Co prawda zawsze dziwiło mnie, dlaczego określany jest jako "żelowy". Według mnie nie ma w sobie za wiele z takiej konsystencji. Nie zmienia to faktu, ze jest skuteczny, łatwy w obsłudze i bardzo trwały.

Ulubione cienie

Nie dziwi nic ;) Są to MACzki ale nie z limitowanych kolekcji a najzwyklejsze i najbardziej chyba popularne wkłady do paletek. Moim zdaniem to najbardziej dopracowane z dostępnych na rynku cieni. Mamy tu mnogość kolorów, struktur, wykończeń więc każdy znajdzie coś dla siebie. Moi ulubieńcy w codziennym makijażu, który do pracy nie może być szalony składa się ze starych dobry, sprawdzonych i bezpiecznych brązów, które na szczęście nie są tak strasznie nudne przy mojej jasnej zielono-niebieskiej tęczówce (chwalę się, bo to akurat jest dość udany element mojej fizjonomii). Moi ulubieńcy to : Mulch (velvet) to ciemny brąz z czerwonym podtonem, Patina (frost - ten z dziurą) to szarawy jasny brąz z delikatną złotą idealnie miałką drobinką (nie znam podobnego odcienia), Vex (frost) to nieco niedoceniony kolor a jakże piękny, prawie duochromalny - ma w sobie zieleń, srebrzystą  szarość i ... róż. Fantastycznie wygląda jako rozświetlenie wewnętrznego kącika albo sam na ruchomej powiece. Idealny nudziak to Orb. Sprawdza się pod łuk brwiowy.

Ulubiona szminka

Tu się nie popiszę ;) Mam ich sporo i używam zamiennie różnych marek. Ostatnio jednak mam słabość do szminek Chanel w różnych wykończeniach, o różnych fakturach. 
Może kiedyś napiszę jakiś osobny post poświęcony tylko im? Kto wie :)

Życząc Wam miłego weekendu pozostawiam Was z pytaniem o Waszych sprawdzonych przyjaciół w makijażu :)





Czytaj dalej ...

wtorek, 14 października 2014

Majorette i Bathina BENEFIT, czyli jak zatrzymać lato :)

Lato już dawno za nami, chociaż jesień jak na razie nas rozpieszcza i nie musimy zapominać o ciepełku i słońcu.
W tym duchu chciałam Wam dzisiaj przedstawić dwa kosmetyki, które towarzyszyły mi pod koniec lata a i teraz czasem po nie sięgam.
Mowa o różu w kremie Majorette i mgiełce do ciała i włosów Bathina BENEFIT.
Róż Majorette ma kremową konsystencję ale nie jest to róż-róż ;)
Można go oczywiście nałożyć samodzielnie, jeśli jest się bladą osóbką i świetnie się sprawdzi, choć nie będzie zbyt trwały. U mnie nie jest ale ja często pocieram policzki - taki tik ;)

Róż Majorette to "cream to powder booster blush" i słowo BOOSTER jest tu dość istotne.
Autentycznie pięknie podbije kolor, doda świeżości, a także utrwali nasz ulubiony róż, jeśli nałoży się go pod spód. Dla mnie to swoista baza pod róż, chociaż sam w sobie daje ładny, ciepły kolor.


Kosmetyk dobrze się aplikuje... palcami, bo przyznam, że pędzlem mi się nie udawało. Nie ma w tym żadnej wady, ponieważ konsystencja jest tak przyjemna w obsłudze, że nie można zrobić sobie nim krzywdy.
Bardzo przyjemny i, jak to u Benefit, radosny produkt :) A do tego cudnie pachnie granatem i brzoskwinią. Aż chce się polizać :D

Kolejnym moim towarzyszem w ostatnie dni lata była mgiełka do włosów i ciała Bathina.


Siłą produktu jest zapach - soczysty, cytrynowo-brzoskwiniowy z nutką śliwki oraz brak alkoholu w składzie.
Aplikuję ją tak jak inne mgiełki, czyli rozpylam przed sobą i wchodzę w ten pachnący deszcz ledwie dostrzegalnych kropelek. Przyznam, że ilekroć miałam ją na sobie moje dzieci przybiegały co chwilę, żeby wtulić nos w moje ubranie. Słodycz z domieszką cierpkości - dzieciaki to lubią. Nie tylko one zresztą. Bathina to bardzo dobra opcja zamiast perfum, które latem mogą ciężko się nosić.
Aktualnie sięgam po nią by zatrzymać lato po prostu.




Czytaj dalej ...

sobota, 27 września 2014

Beach Tint Shimmer Soufflé BECCA

Beach Tint Shimmer Soufflé marki BECCA to produkt ciekawy i oryginalny, przynajmniej dla mnie.

BECCA to marka założona przez Rebeccę Morris Williams, MUA z Australii, czyli kolejną makijażystkę po przedstawionych wcześniej Charlotte Tilbury i Kevynie Aucoin.

Pani Williams, po latach pracy w zawodzie zdecydowała założyć własną markę a popchnęła ją do tego chęć znalezienia podkładu idealnego. 
Jej kosmetyki są wysoko cenione przez wizażystów na całym świecie. Są także ciężko dostępne w Polsce ;) więc jeden z nich przyleciał do mnie z Wielkiej Brytanii.

Skusiłam się, a właściwie zostałam skuszona przez Irenkę (nie wiedzieć czemu nie pisze bloga ale przeniosła się na Instagram więc tam szukajcie krótkich recenzji), na jeden z popularniejszych produktów marki a mianowicie Beach Tint w kolorze Lychee/Opal


Jest to róż w słoiczku o konsystencji sufletu, pianki lub jak kto woli żelo-musu. Produkt jest wariacją na temat tubkowych Tintów Becca. Jest połączeniem pudru, nadającego kolor, rozświetlacza i kremu by nadać idealne wykończenie.


Po odkręceniu słoiczka ma się wrażenie, że produkt jest robiony ręcznie albo przynajmniej ręcznie wkładany do opakowania. Jest to, jak widać, połączenie dwóch kolorowych musowo-żelowych substancji, które zmieszane dają na skórze piękny efekt rozświetlającego różu.


Kosmetyk jest bardzo przyjemny w aplikacji ale można jej dokonać tylko palcami. Co prawda BECCA na swojej stronie proponuje także nakładanie pędzlem ale mnie się to nie udało.
Intensywność koloru można budować a efekt jest pełen młodzieńczego blasku.

Róż jest wolny od parabenów, olejów, siarczanów, talku, jest wodoodporny i zawiera wyciąg z brązowych alg więc ma aspiracje pielęgnacyjne.

Myślę, że to nie ostatni kosmetyk tej marki w moim zbiorze. Polubiłam go i mimo, że jego letni, ciepły kolorek już nie na tę porę roku czasem jeszcze po niego sięgam :)
Czytaj dalej ...

piątek, 12 września 2014

Charlotte Tilbury

Ostatnio naszło mnie na marki kosmetyczne niedostępne lub trudno dostępne w Polsce. Pewnie dlatego, że jestem ciekawska z natury a może i dlatego, że koleżanki blogerki z UK kuszą wciąż czymś nowym.

Tak czy inaczej, po szmince Kevyna Aucoin zapragnęłam wypróbować inną nieobecną u nas markę a mianowicie Charlotte Tilbury.
Charlotte Tilbury, jak i Kevyn Aucoin, jest makijażystką, od ponad 20 lat w branży. Kilka lat temu zdecydował wylansować własną linię kosmetyków. Był to sukces.


Jako różo i szminko maniaczka wybrałam oczywiście właśnie te produkty do przetestowania*.

Oba produkty zapakowane są w bordowo-brązowe tekturowe pudełeczka z logo marki. Kasetka zawierająca róż przypomniała mi nieco kosmetyki Yardley (kto to w ogóle pamięta ;). Szminka natomiast mieszka w złotym, karbowanym domku :)



Kolor różu z linii Cheek to Chic Swish&Pop jaki wybrałam nosi nazwę Love Glow. Składa się z dwóch podobnych odcieni.


Oba odcienie mają delikatną błyszczącą poświatę dzięki złotemu pyłkowi zatopionemu w produkcie. Ten pyłek pięknie odbija światło i daje efekt świeżości.

Róż wygląda na dość intensywny w opakowaniu i nieco mnie przeraził jego kolor, bo oczywiście wybierałam w ciemno. Na szczęście tym razem trafiłam chyba na bardzo dobre swatche bo na twarzy okazał się taki, jak oczekiwałam - delikatny i dość ciepły.

Konsystencja jest satynowa lub może raczej aksamitna w dotyku a sam produkt dobrze nabiera się na pędzel i aplikuje. Nie ma możliwości zrobienia sobie nim krzywdy bowiem nie przykleja się do twarzy a zostawia raczej woal koloru - taki delikatny, naturalny rumieniec.

Na opakowaniu znajduje się krótka instrukcja jak nabierać róż na pędzel i jak go aplikować. Otóż Charlotte Tilbury radzi najpierw nabrać na pędzel zewnętrzny odcień i delikatnie jakby obrysować nim kość policzkową aby uwypuklić jej kształt. Następnie nabrać niewielką ilość środkowego odcienia na czubek pędzla i zaaplikować punktowo na środek kości policzkowej. Na koniec wszystko zblendować.
Działa :)


Szminka, na którą padł mój wybór nie jest strzałem w dziesiątkę jeśli chodzi o kolor. Przynajmniej nie jest to raczej typowy jesienny odcień ;)


K.I.S.S.I.N.G Fallen from the lipstick tree to linia 10 szminek, które mają zapewnić efekt pełnych, wydatnych, ponętnych ust.
Mój kolor to Velvet Underground, czyli intensywna, rzucająca się w oczy malina z czerwonym  podtonem.

Velvet Underground, Love Glow (odcień środkowy i zewnętrzny)
To, co jest warte podkreślenia prócz koloru, to fakt, że szminka jest nie do zdarcia. Można jeść, pić, całować się (przesadzam :) i trwa na ustach.
Konsystencja jest kremowa ale zwarta, do tego stopnia, że szminkę należy nakładać precyzyjnie i ostrożnie. To nie jest produkt, którym przejedziesz po ustach stojąc w korku w samochodzie bez spojrzenia w lusterko wsteczne (swoją drogą nie znoszę, gdy kobiety to robią ;). Produkt idealnie przywiera do ust w miejscu aplikacji, nie wychodzi poza ich obrys, gdy mamy wprawną rękę, jeśli nie, nieodzowne jest użycie konturówki i pędzelka.

Tak oba produkty prezentują się na człowieku:


To moje pierwsze ale na pewno nie ostatnie produkty Charlotte Tilbury. Im dłużej oglądam jej tutoriale, tym większą mam ochotę na inne produkty. Poza tym, oficjalna strona marki jest świetnie przygotowana. Znajdziemy tam swatche produktów i krótkie filmiki video prezentujące, jak aplikować dany kosmetyk by osiągnąć zamierzony efekt.

Chyba przesadziłam z ilością zdjęć :)

*oba kosmetyki kupiłam na net-a-porter





Czytaj dalej ...

niedziela, 7 września 2014

Wrześniowe MACowe kuszenie - Artificially Wild, A Novel Romance, The Simpsons

Jak co roku we wrześniu MAC wprowadza sporo kolekcji, jakby człowiek miał mało wydatków związanych ze szkołą ;)

1 września weszło do sprzedaży aż 5 kolekcji: Studio Sculpt, Artificially Wild, A Novel Romance, The Simpsons i kolejna odsłona Viva Glam.

O ile mi wiadomo, kolekcje nie są niestety jeszcze dostępne online więc przedstawię Wam kilka produktów aby, być może, ułatwić zakup.


Jako różo maniaczka nie mogłam przejść obojętnie obok tego produktu, zwłaszcza, że dwa z proponowanych w kolekcjach róży są w moich kolorach.

Mowa o Pink Cult z kolekcji Artificially Wild i Fun Ending z A Novel Romance. Pierwszy jest powtórką z 2012 z kolekcji Jeanius i jest to chłodny róż o matowym wykończeniu a drugi jasna brzoskwinia wykończeniu satynowym.

Oba są niesamowicie kremowe, tak, że po przejechaniu palcem zostaje na powierzchni ślad. Bardzo dobrze się nakładają, efekt można budować a trwałość jest zadowalająca (do 6 godzin). Pink Cult daje świeży, młodzieńczy efekt na twarzy i nie jest płaski mimo matowego wykończenia. Czuję, że będzie to jeden z moich ulubieńców tej jesieni.
Fun Ending natomiast ma lekki satynowy shimmer, choć blisko mu do matu. To piękny, ciepły kolor, który jest jednak na tyle delikatny, że może być stosowany na różnych odcieniach skóry, moim zdaniem.


Kolejne produkty pochodzące z kolekcji A Novel Romance to coś, na co czekałam, a mianowicie kredki Fluidline Eye Pencil. Bardzo poręczna i trwała wersja popularnych słoiczkowych fluidlinów. Dostępnych jest tylko kilka kolorów w tej kolekcji ale mam nadzieję, że MAC będzie kontynuował pomysł.
Spośród 7 dostępnych kolorów wybrałam Water Willow (metaliczną zieleń) i Metropolis (metaliczny grafit).
Kredkowe fluidliny wchodzą do stałej oferty więc nie musicie rzucać się na nie, gdy sprzedaż online się zacznie ;)


W kolekcji A Novel Romance moją uwagę zwróciły również produkty do ust: szminka Good Kisser (matowa fuksja) i błyszczyk Reckless Desire (lawenda z mikro drobinkami). Ostatnio takie drobinkowe lawendowo-różowe kolory przyciągają moją uwagę. Podobne wykończenia i kolory mam już z Chanel i Diora (TU i TU). Lip glass Reckless Desire jest bardziej wyrazisty na ustach niż wspomniane błyszczyki Chanel i Diora.
Na pożegnanie lata usta "ubieram" w wyraziste kolory, dlatego właśnie wybór padł na Good Kisser i Red Blazer (malinowa czerwień) z The Simpsons.


Reckless Desire
Red Blazer
I wszystko razem :

MAC Fluidline Eye Pencil Metropolis
MAC Fluidline Eye Pencil Water Willow
MAC Matte Lipstick  Good Kisser
MAC Lipglass Reckless Desire
MAC Lipglass Red Blazer
MAC Powder blush Fun Ending (satin)
MAC Powder blush Pink Cult (matte)


W każdej ze wspomnianych kolekcji każdy na  pewno znajdzie coś dla siebie. Są uniwersalne, różnorodne i świetne jakościowo z jednym małym wyjątkiem. Otóż róż z kolekcji The Simpsons, ten dostępny stacjonarnie, czyli Pink Sprinkles był kompletnie niewidoczny, wręcz transparentny. Namęczyliśmy się nieco z wizażystą z MACa by uzyskać kolor. Mam jednak nadzieję, że może był to jakiś wadliwy tester :)

Co sądzicie o w/w produktach? Będziecie polować online?



Czytaj dalej ...

niedziela, 31 sierpnia 2014

Hourglass Ambient Blush Lumière

Produkty marki Hourglass w ostatnim czasie szturmem zdobyły blogseferę nie tylko zagraniczną ale i polską.
Jak wszyscy to wszyscy i ... ;)


Po przejrzeniu oferty i wnikliwej lekturze internetu, jako różoholiczka, zdecydowałam się na róż Ambient Lighting Blush o nazwie Diffused Heat.


Marka Hourglass powstała w 2004 roku. Wyróżnia się ciekawymi konsystencjami i ciekawymi pomysłami na desing.
Róże przykuły moją szczególną uwagę, ponieważ właśnie ich design jest interesujący. Wszystkie z linii Ambient są wielowymiarowe.


Opakowanie jest eleganckie, plastikowe ale ma sprawiać wrażenie masywnego, przypomina metal. Niestety zostają na nim ślady palców ;)
Róże składają się z dwóch podstawowych odcieni, a formuła wykorzystuje technologię mającą dawać wielowymiarowy efekt. Pudrowa, lekka konsystencja zawiera optycznie przezroczyste cząstki, które jednak wzmacniają kolor i są odpowiedzialne za ten wspomniany wielowymiarowy efekt.
Jest on faktycznie widoczny w zależności od oświetlenia.


Wybrałam Diffused Heat, mimo że jestem bladziochem a on dedykowany jest osobom o ciemniejszej karnacji. Nie był to jednak nietrafiony wybór, ponieważ intensywność koloru można budować. Róż jest dość pylący ale dobrze nakłada się na pędzel jednak musimy to robić metodą tapowania a nie ruchem okrężnym, jeśli nie chcemy zdmuchiwać potem dość konkretnej warstwy z powierzchni kosmetyku.


Kolory, dość intensywne na próbie naręcznej, stają się delikatne i jednolite po aplikacji.


Jeśli macie ochotę na róż lub inny produkt Hourglass to według informacji, jaką otrzymałam od Caise na Net a Porter jest darmowa wysyłka do 2.09 :)
Macie ochotę? :D
Pamiętajcie, że jak wszyscy to wszyscy i .... ;)



Czytaj dalej ...

piątek, 15 sierpnia 2014

Chanel Joues Contraste Jersey

Mimo, że jeszcze lato, ciepło i przyjemnie, marki kosmetyczne już zaczynają wprowadzać jesienne kolekcje makijażu. Jedną z nich, na którą cieszyłam się od pierwszych zapowiedzi jest Etats Poétiques Chanel, czyli "stany poetyckie" czy też bardziej po mojemu "nastroje poetyckie". Moje zdobycze z tej kolekcji pokażę następnym razem a dzisiaj ten oto nowy, również jesienny róż marki - Joues Contraste o nazwie Jersey.


Jersey to ciepły brąz z domieszką różu - doskonały na zakończenie lata do podkreślenia opalenizny. Ma idealnie miałką, wręcz kremową konsystencję. Daje aksamitny delikatnie połyskujący w świetle kolor dojrzałej brzoskwini. Róż bardzo dobrze nabiera się na pędzel i aplikuje bez problemu.


Miałam wielką ochotę kupić jeden z róży z kolekcji Etats Poétiques ale żaden nie miał takiej tekstury jak Jersey. Oczarował mnie od pierwszego dotyku a na coup de foudre nie ma rady :D

Kolor wydawał mi się zupełnie nie mój ale po nałożeniu okazało się, że wygląda bardzo naturalnie, ponieważ podkreśla pozostałości opalenizny.


Ciekawe, czy będzie mi równie dzielnie towarzyszył w jesienne i pochmurne dni.

 

Czytaj dalej ...
Blog template designed by SandDBlast