Jak pewnie zdołałyście zauważyć, na moim blogu rzadko pojawia się pielęgnacja.
Powody są przynajmniej trzy.
Po pierwsze, blogger to kółko wzajemnej adoracji w tym sensie, że komentarze zostawiają blogerki odwiedzając się nawzajem a profil blogerki urodowej to średnia wieku 17-25 lat. Ja jestem dinozaurem, dlatego też nie wydaje mi się, żeby moja pielęgnacja mogła Was zainteresować, ponieważ wymagania skóry dojrzałej są diametralnie inne.
Po drugie, moja pielęgnacja jest w głównej mierze selektywna więc dość droga. Przykre to ale im kobieta starsza, tym więcej marki wysokopółkowe każą jej zapłacić za swoje produkty. Moje upodobanie do wysokiej półki nie jest tajemnicą dla odwiedzających mojego bloga a mimo to nie pokazuję jej by nie narażać się na komentarze w duchu "zaglądam Ci do kieszeni". Nie widzę powodu by się tłumaczyć. Staram się jak każda kobieta korzystać z promocji, ofert itp. i kupować taniej to co lubię, staram się nawiązać takie współprace, które będą odpowiadały moim upodobaniom ale prawda jest taka, że pokazując szminkę czy róż za 100-150 rzadziej sprowokuję komentarz "za drogie" niż pokazując krem, który kosztuje 3 lub 6 razy tyle.
Po trzecie, często pod postami prezentującymi pielęgnację wysokopółkową pojawiają się komentarze porównujące dany produkt do produktów massmarketowych. Nie zgadzam się z tym z wielu różnych powodów. Najczęstszym zarzutem pod adresem marek selektywnych, a konkretnie ich cen jest stwierdzenie, że płaci się za logo a nie za rzeczywistą jakość kosmetyku. Według mnie cena kosmetyku to nie tylko logo, wizerunek, a nawet jeśli, to wypracowane przez dziesiątki lat, docenione na całym świecie, to jakość poparta czasochłonnymi i kosztownymi badaniami laboratoryjnymi, wyselekcjonowanymi składnikami, opracowywanymi przez najtęższe głowy składami.
Po tym przydługim i nudnawym wstępie zaspokajającym moją próżność odnośnie użycia słowa pisanego przechodzę do sedna :)
Otóż od czasu do czasu będę Wam jednak przedstawiać produkty pielęgnacyjne, które mnie zauroczą swoim działaniem. Kiedyś osiągniecie mój wiek i wówczas, jeśli produkt jeszcze będzie istniał, może po niego sięgniecie.
Od kilku miesięcy takim produktem, bez którego już chyba nie wyobrażam sobie mojej porannej pielęgnacji jest krem do suchej cery
Chanel Ultra Correction Lift.
"
Chanel Ultra correction lift - Efekt liftingu komórkowego
Mechanizm działania
Więcej niż działanie powierzchniowe - ULTRA CORRECTION LIFT wykorzystuje koncepcję jędrności bazującą na efekcie naturalnego, wewnętrznego liftingu skóry
Marka CHANEL odkryła rolę tensyny, proteiny skóry właściwej, w procesie starzenia.
Tensyny pozwalają zachować kształt komórek i chronią ich witalność dla maksymalnego efektu elastyczności i gęstości skóry. Z wiekiem produkcja tensyn zmniejsza się.
Efektywność
- Po 4 tygodniach stosowania: lifting twarzy = + 15 %***
- Bezpośrednio po aplikacji skóra jest bardziej gęsta, lepiej napięta. Owal twarzy jest wymodelowany, kontury zaznaczone. Efekt naturalnego liftingu skóry
*** Test kliniczny przeprowadzony w grupie 22 kobiet, które stosowały krem na dzień ULTRA CORRECTION LIFT przez 1 miesiąc – wynik uśredniony
Postać
- Komfortowa konsystencja – natychmiastowy efekt wyrzeźbienia i liftingu – delikatne, matowe i nietłuste wykończenie
Aplikacja
- Aplikować rano na twarz i szyję."
Przyznam, że krem jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie miałam jeszcze tak bogatego kremu, który tak idealnie by się wchłaniał, nie pozostawiał tłustego efektu na twarzy, świetnie współpracował z moim ulubionym pielęgnacyjnym podkładem. Skóra jest intensywnie nawilżona cały dzień. Sprawdziłam go w ekstremalnych dla moje skóry warunkach a mianowicie w zimie, przy funkcjonujących kaloryferach. Żaden z kremów jakich dotąd używałam nie dał mi takiego komfortu jak Chanel.
To co mnie zadziwiło to właśnie to świetne nawilżenie, utrzymujące się cały dzień przy jednoczesnym zmatowieniu skóry. Po nałożeniu na twarz tej mega treściwej konsystencji matowy efekt jaki otrzymujemy na buzi właściwie natychmiast jest zaskakujący i trudny do wyjaśnienia.
Pozostałe obietnice producenta również zostały spełnione ale częściowo, według mnie. Nie widzę specjalnie efektu redukcji zmarszczek natomiast zdecydowanie kontur twarzy jest wyraźniej zaznaczony (nie razi mnie tak odbicie mojej twarzy w lustrze i widok opadających, wiotczejących z każdym tygodniem bardziej, policzków – taki efekt buldoga, który pojawia się z wiekiem), czyli krem jednak napina i ujędrnia skórę. Można więc przyjąć, że najważniejsza obietnica Chanel (lifting) została spełniona.
Krem, mimo swojej bogatej konsystencji jest bardzo wydajny. Używam już drugi słoiczek ale jeden starcza na ok. 3 miesiące.
Ostatni plus tego kremu to zapach – delikatny ale wyczuwalny, nieco owocowy?
Cena jest horrendalna ale ja oczywiście nie kupiłam go w cenie regularnej ;). Lubię wszelkie zniżki w perfumeriach.
Czytaj dalej ...